„Raz w roku Pan Tealight musiał to zrobić. Nie było innego wyjścia, inaczej zwyczajnie koczowali by mu pod drzwiami, albo co gorsza nadużywali Wygódki, lub zaczęli grzebać w Kominie. Lepiej było ich wysłuchać.
Pierniczeni bohaterowie!!!
Ojeblik – mała, ucięta główka, jak zwykle nawiała… tocząc się radośnie stukotała w kierunku plaży, gdzie Chochel – chochlik pisarski Wiedźmy Worny Pożartej, piekła na małym ruszcie kilka kijanek, które zapomniały się rozwinąć. Choć może to były sławetne skrawki z wiedźmiej kuchni? Pan Tealight pociągnąłby nosem, ale go nie miał, więc zwyczajnie sztachnął się i uśmiechnął. Na kolacę będzie mięsko, ale najpierw nagromadzone mięśniaki!
– Nie rozumiesz…
– Jak to, nie rozumiem! Jestem w pełni wykształconym Bohaterem. Urodziłem się nim i nim pozostanę, by umrzeć… godnie!
– Ale my nie mamy żadnej przepowiedni!
– Jak to?
– No w ogóle. Mamy zapisaną w Ksiegach defincję słowa, ale nikt jej nie doświadczył. Żyjemy i tyle. Bez wieszczek. Mamy magię – upierdliwą, nieskładną i nie przewidywalną w aspekcie żadnym. No i są Smoki. Tak naprawdę wszędzie są, ale my się do tego przyznajemy i sprzątamy kupy. Właściwie są nader przydatne te Smoki. Taka kreatura wiąże się z co bardziej starszawą, spróchniałą i paskudną dziewicą, ale przepowiedni nie, nie mamy. Są podgrzybki, nisseny, ziemne ludki, morskie ludki, powietrzne i niesklasyfikowane, niezidentyfikowane i te, które się nie przyznają… ale przepowiedni my ne mamy.
– Macie smoki – Bohater poczerwieniał radośnie, nie widząc, jak pod stołem Pan Tealight radośnie przebiera szarymi nóżkami.
– Ale po co? – zaczął spokojnie – Wolisz starą żonę, czy młodą. Bo przecież w tym całym boahterstwie i tak chodzi tylko o baby! Oj pewno, niektóre żony odgryzają mężom głowy w noc poślubną, niektóre podobno połykają, inne wypluwają, ale ja bym już nie przyszywał, są takie… nadgryzione. No i te oczy. Białko źle reaguje z sokiem trawiennym. Ale się nie martw. Nie wszystkie. Znaczy nie sprawdzałem ostatnio. Na pewno żadna to tradycja, ot taka maniera, moda, może hobby w przypadku Czarnych Wdów… Ze Smokami bym nie walczył, naprawdę nie, dla nas to rodzaj recyclingu, raczej bohaterów nam nie trzeba. Mieczyka do odnalezienia nie mamy, zresztą wszystkie mówią, co do pierścionków, nie wyrzucamy tyż recycling! Korony, pantofle, no nic z bohaterstwa. Wieżę mamy, ale ja w to nie wierzę. Królowi się nie spodobał taki wystrój terenu. Zresztą, mamy nadwyżkę starych panien. Smoki są w tym idealne! Naprawdę je kochają, zresztą są też uczciwe zwolenniczki tylko takiej prokreacji, więc… cóż.
Bohater zemdlał, ale Pan Tealight nie zwracał na niego już uwagi. – Widzisz mój drogi, Bohaterowie nie są już towarem pierwszej potrzeby… są Smoki! Ale mamy miejsce w kamieniołomach, na pewno się zdecydujesz!
Nad Wyspą zbierał się Zmrok. Dokładniej zbierał się w zagęszczeniu nad ogniskiem, które narodziło się z prowizorycznego grilla Chochela. Ojeblik fruwała w płomieniach wysoko, zapluwając się ze śmiechu.
Czas na kolację!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
PS. Ja nie mogę z tym światem.
Po pierwsze UNO chciałam oznajmić, że no sorry, ale chyba jednakowoż jestem rasistką książkową. No taka jestem – akceptujcie mnie albo i nie… przeczytam to! Chodzi mi o prosty fakt braku zrozumienia w swej tożsamości dla tych, którzy świadomie odrzucają książki. Rezygnują z czytania w ogóle. Nie dlatego, że nie mają czasu, czy nie wiem, no oczy im wypadły z czaszek, ale dlatego, że… NIE. Taką oto mają, tchnącą błyskotliwością odpowiedź.
Nie czytam, BO NIE!
Drugie UNO brzmi – nadal zarywam nocki. Tym razem znowu babrałam się w zwłokach, no nic dziwnego, że jak w końcu zapadam w dziwny sennny amok, to śnią mi się takie pierdoły. Tym razem sprawcą była niewielka pozycja: „Tajemnice wydarte zmarłym” Emily Craig.
Dobra książka. Ot kolejna z nurtu miłościwie nam panujących, piszących antropologów sądowych. Taka jedna z tych prawdziwszych, które dokładnie opiszą jak naprawdę wszystko śmierdzi, bulgocze, pryska… jak robiegają się robale i takie tam dodatki, których nie zaunduje Wam kolejny odcinek z CSI.
Kolejna kobieta w zawodzie, ale tym razem kobieta specyficzna. Nie tylko naukowiec od kości, ale przede wszystkim rysownik. Ta, która wie, że ołówek i kartka oddadzą więcej niż najlepsze zdjęcia! To mnie zaskoczyło. No i ów brak kompletny w autorce prób „lansowania” się. Ot zwyczajny opis mniej typowej pracy.
Przywoływania prawdy z tych, którzy niegdyś żyli, a dziś… są rozkładającą się kupką aromatów.
Dla wielbicieli tematu, albo tych wiecznie poszukujących prawdy. Nie wymaga ubrania ochronnego!!!
PS. Recenzja: „Pomiędzy światami”.