Coś się ze mną dzieje, gdy maluję i piszę. Nie panuję nad tym. Nie wiem właściwie czy to wciąż… JA. To wtedy czuję, że duchy naprawdę się zbierają. Zbliżają się tak bardzo, że stają się częścią mnie, ich cząstki dotykają mojej duszy, zaplatują się między włosy, wkraczają do głowy przeszukując wspomnienia, mieszając myśl. Ektoplazma skapuje na pędzel i ocieka po niebieskości długopisu, łącząc się z farbą i tuszem.
Kim jestem wtedy?
Sobą, czy dowolnym splątaniem często nieznanych mi bytów?
Może tak naprawdę definicja bycia sobą ma wiele twarzy? Może w ogóle nie istnieje, a jest wyłacznie splotem słów, którymi komuś zachciało się opisać właśnie ów stan. Tak naturalny dla wielu, dla mnie niezrozumiały. Ową odpowiedź na pytanie: Kim jesteś?
A moze nie posiadam żadnej z nich. Może jestem tylko nicością. Ale też jestem niczym skryta za mgłami skała. Skała, która czasem rośnie, przekształcając się w wyspę. Wyspę, która naprawdę niekoniecznie chce być odkryta. Ale może przeszkadzać.
Bo tym jestem także.