Kwaszona ludzina…

Turystę najłatwiej się łapie na promocję. Na darmowe, co ze zdziwieniem zauważyłam, trudniej. Chyba zrobili się już jacyś ostrożni. No i widać, że jest ich mniej, zauważyłeś. Nie wiem, czy to przez moją działalność, chyba raczej nie, nie mogli się skapnąć… to raczej przez ten brak promów i samolotów. Jakby Wyspa sama chciała się wyciszyć. Mam tylko nadzieję, że nie na śmierć. Myślisz, że Wyspa chce umrzeć? Może jest zmęczona? Może zbyt wiele jest tego, czego nie słyszę, nie widzę i nie rozumiem? W końcu ile żyję ja – ile istniejemy my, a jak potężnia wiekowo jest Wyspa? Jednak w takim razie dlaczego pozwoliła mi się w sobie rozkochać? Nie, weź podaj mi teraz paluszki, ale tylko z prawej ręki, z lewej kiszą się do góry nogami i koniecznie z marchewką, myślałam, że już się nauczyłeś? Te z prawej z czosnkiem znad brzegu morza i kupą kopru! To dlatego turystów trzeba łapać ostrożnie, nęcić trochę, a potem najlepiej lekko obuchem, ale coby nie uszkodzić. Egoistycznie najczęściej upadają na palce, a one przecież są najlepsze; chociaż lubię też rzepki w galacie. Takie natomiast gałki oczne są przereklamowane, ale mózg potrafi człowieka otrzeźwić. Znaczy pewno, po śmierci to mi zombie co oni sobie myślą, jednak chyba im miło, że są smaczni i pożyteczni. Trzeba w jakiś sposób zwabić więcej turystów, w tym roku tylko połowa spiżarki zajęta, puste weki jęczą i płaczą, zauważyłam, że zaczynają polować na pająki i mrówki… a jakoś robale w zalewie mnie nie kręcą.

Wiedźma Wrona, cokolwiek zarumieniona długą pracą z wekami i temperaturą w kuchni, spojrzała na Pana Tealighta. On tylko kiwnął głową. Kiwał nią właściwie od dłuższego czasu – taki system obronny chyba? Tak długiego, że na śpiącej w kącie uciętej główce zwanej Ojeblik, pojawiła się cieniutka pajęczyna. Cóż, przecież wiedźmom się nie odmawia.

I nie ma to jak kwaszona ludzina w zimowe noce!

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

WIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJEEEEEEEEEEEEEEE!!! Może dlatego listonosz znowu przechodzi z dala od moich drzwi… a paczkę zablokowali mi gdzieś na tzw. kontynencie? Nie wiem… Dół oznajmia, że jest obecny i rośnie.

Przeczytane: „Tajemnica smoka” – drugi tom nowego cyklu autorów serii:  „Dragonlance”. Czyli to, co lubię. Bo ja lubię takie pokręcone, przygodowe fantasy, w którym bogowie dostają po łapach, ludzie muszą w sobie samych odnaleźć siłę, a smoki… cóż smoki są jak zwykle łase na klejnoty, ale też kapryśne. To one do końca wybierają i strony i swoich własnych wojowników.

I właśnie o tym jest nowy cykl nazwany: „Dragonships”. Lekko trąci mitologią nordycką, nie wypada z ram ustalonych już wcześniej przez ten zgrany duet pisarzy (Margaret Weis, Tracy Hickman)… i wciąga nas do kompletnie innej krainy. Postacie, jak to one, są kapryśne i chciwe, ludzkie, ale specyficznie wyczulone. Osobowości bohaterów zderzają się, ale to my czujemy iskry na skórze. Angażujemy się w tą wyprawę, pragniemy dotknąć smoczego łba i poczuć pod palcami magię.

Bo w takich historiach chodzi właśnie o nią. O możliwość, by owo niemożliwe stało się nszym udziałem!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz