„Choroby mieściły się w rzeźbionej, malowanej na złoto: z gryfonami i rzygaczami, szklanymi wstawkami i kureczkami w kształcie zlepionych listków, rzezaniami naturalistycznymi, a i naturszczykami chyba robionymi, wszelakimi drzewnościami, listkami, kwiatuszkami, płatkami i onymi owockami, co się je aż chciało rwać… malutkiej szafeczce, a może li i tylko iluzji w onej niedrewnianej zmowie… no niby tylko szafeczce na lekarstwa, ot tuż nad lustereczkiem w łazience wiszącej, tej łazience, której nikt nie używał, bo poobno tam straszyło, ale nie do końca.
Wiecie, tam, gdzie nawet pająki nie wchodziły, nawet te jaowite i węże, ale jednak dziwnie czysto byłow niej. No tej onej szałwiowymi kafelkami i złotymi kurkami dobionej, gdzie zlew dawał się zawsze nucić tylko jedną pieśń, a kibel i bidet byli w poważnym związku, nader głośnym… i poza tym był tylko dywanik, ale małomówny, więc szafeczka nie miała wlaściwie z kim i do kogo, tym bardziej, że zamiast prysznica wanna była, a z wannami, to wiecie… nigdy nie wiadomo.
Jak już jest wanna…
… to jest i inna magia, której nie wolno przeszkadzać.
Ale jednak, łazienka była, ona szafeczka też, a w niej i Pandora nie chciałaby mieszać. Chociaż z nią to wiecie, nigdy nie wiadomo… szalona baba to była, kurcze! Znaczy się, podobno nikt jej nie otwierał, łazienki, Pandorę otworzyło wielu, zbyt wielu, jak to wiecie, z onym sarkofagiem, w którym zbyt wieu faraonów bywało… no taka dygresyjka, ale co do łazienki i szafki, to dziwnie tak jakoś wszyscy wiedzieli, że i pudełeczka i buteleczki były tam tylko ceramiczne i szklane, oraz na proszki tytki fikuśnie i ostrożnie dmuchane z najcieńszych szkliw w różnych kolorach.
I muzyczka grała, jak się szafkę otwierało…
I nocnik tam był, na nóżkach.
I lustro…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Miesiąc od przesilenia i od razu widać.
Czwarta po południu, a mimo iż nie było słońca, to wciąż jasno… szaleństwo no. Ale na szczęście w okolicach 17tej znowu ciemno, więc jakoś tak mi lepiej. Tak, ja, jedyny człowiek na planecie, który cieszy się z pogody pochmurnej i tak dalej… wiecie, zima, jesień, te sprawy. Po prostu wszystko to, co wiąże się z oną hyggowatością mnie ujmuje i cieszy i wszelako ujmuje…
Czyli nie depresuje.
No wiecie…
Inni nazywają to okresem wszelakiego doła, a ja mogę oddychać i pracować. Bez słońca. No nie mogę ze słońcem. No weźcie no. To mi odbiera energię. Oczywiście nie jeśli chodzi o zdjęcia, chociaż… tak po prawdzie to po prostu światło naturalne jest potrzebne, ale nie musi to być pełna lampa, nawet lepiej bez takiej pełnej lampy, bo wtedy ścianę trzeba robić, a wykorzystywanie Chowańca jako cień wykańcza go już serdecznie, widać, że się chłopak nie odnajduje… no dość ma, zresztą, za każdym razem się nudzi jak robię piętnaście zdjęć jednego obiektu.
Nie rozumiem co w tym nudnego…
Różny kąt, różne ujęcie, od dołu, góry, z prawej, lewej… no wiecie.
Chyba że jesteście jak ja z drugiej strony obiektywu, no wtedy to wiadomo, wiecie co znaczy listek, który akurat tak się zakrzywia, odbicie w wodzie, kałuża z liśćmi, no wiecie, cokolwiek takiego… zwyczajnego…
Zrobiło się chłodniej…
Ale nie żeby jakieś minusy, po prostu pogoda na granicy temperatur, cały czas pada, co w końcu naprawę sprawia, że człowiek czuje się jakś tak, no wiecie, namoknięty… jakiś taki podmokły i wylewowy.
No jakoś tak.
Nie wiem, jakoś tak jest, no mokro jest. A gdy człek sobie pomyśli, iż padanie i minusy dałyby śnieg, to się mu jakoś tak smutno robi. Jakoś tak naprawę niesamowicie kiepsko. Dodatkowo, oczywiście, że ludzie niezbyt radośni. Niektóry podchorowani, inni znowu wątpią już w egzystencję… wiecie, świat jest wszędzie podobny. W znaczeniu problematycznym. Ludzie też raczej tacy sami… nawet jeśli tworzą jakieś pozory, to wszystko trzyma się ino na pijarze jaki kraj ma i jak udaje się go mu wtłoczyć w umysły innych, chociaż… jakoś tak, jakoś tak, tak jakoś po prostu nie ma kościoła. I nie, ludzie nie są prez to zwariowani, wciąż przeciwnie, zamiast do kościoła idą do lasu lub do ogrodu i tyle. Z rodziną…
… albo sami…
Jedna rzecz, która ostatnio mnie dobija na polskich SMach, to pogląd, iż 40 lat u kobiety, to ju serio trumna… tutaj laski po 50tce zaczynają często życie od nowa, piękne 60tki czy 70tki chodzą sobie na zimne kąpiele, razem, w szlafroczkach, a potem wiecie, wino z kartonika i różne takie… no co, można też pędzić maryśkę w szklarence malutkiej między pomidorkami. Różne są rozrywki…
Ale przyroda najważniejsza.
I bycie samą wcale nie jest czymś dziwnym… okay, dla obniżenia kosztów wiele osób decyduje się na zamieszkanie razem, ale raczej ona wolność osoby jest mega istotna. Tak, spotykają się, chodzą na spacery, specjalnie dla seniorów są i różne tam dancingi w naturze. Życie… a jak one wyglądają, te kobietki, można się rąbnąć o 20 lat określając wiek, spokojnie!!! … więc…
… dlaczego tak nie jest w Polsce?
Bo Kościół?