„Stary był i to było widać, ale że kucharz… Pan Tealight bardzo długo patrzył na niego z dziwnym niedowierzaniem… no wiecie, suchy, jakiś taki szczupły bardzo, kościsty, jakby jakiś wysuszony kurczak, wiecie, oblepione gnaty skórką, niczym rąbana mumia, więc jak to kucharz? Dla takich suszonych? A może specjalista od wszelakiej niejedzeniowości? Może w onej współczesności właśnie o to chodziło?
Może właśnie od tego był?
A może zwyczajnie miał truniejszy okres, się pochorował, czy coś, no przecież to każdego może dopaść. Zupełnie i w ogóle. Może należy dać mu szansę, w końcu papiery miał i to francuskie, azjatyckie jakieś i jeszcze w języku, który naprawdę nie był zrozumiały dla nikogo, póki nie podłączyli tego do prądu…
I wtedy to zaśpiewało.
Ale wciąż, jakoś tak, wciąż po prostu nie umieli mu zaufać… nawet jak zbudował sobie kuchnię, tam, pod złamaną sosną, obok wezbranej rzeki, która karmiona ostatnimi ulewami i wichurami rozbrykała się i tańczyła tak jak jej głazy i piaski grały. Po prostu w końcu miała w sobie wodę.
Oj miała!!!
I nie chciała jej oddać nikomu.
Ale z nim chyba jakoś się dogadała, bo miał się gdzie umyć, miał z kim pogadać, a zapachy z jego kuchni, oj tak… choć wyglądało to jak mocno obalona rura bardziej, wycięta z jednej strony, z dobudowanym, drewnianym paleniskiem, kamiennym kominem, wysoko, niknącym wprost w niebiańskich ostępach, ale i dziwnymi dziurkami w nim, które jakby… odychały… jakby otwierały się i zamykały, niczym skrzela…
Jednak te zapachy…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Chory człowiek patrzy na świat inaczej…
Na przykład wkurza się, bo nie może iść wysadzać cebulek, a kurde już można… ciepło. No i się wkurza, nie dlatego, iż nie może się doczołgać do rękawiczek i spodni, wiecie, do szpadla i tak dalej, ale pizga na zewnątrz i duje i leje tak przeraźliwie, że mnie to zaczyna przerażać. Naprawdę. Nie wiem dlacego, ale wiatr z pewnej strony jest jakiś taki, araz, to chyba wiatr z zachodu…
Hmmm…
Wiedźmą, to ja chyba jestem z Północy Środkowej, z Mniejszego Krańca Świata, ale dokładnie tak się określić… nie, nie określam się. Postanowień noworocznych nie mam. Pragnienia, marzenia, tudzież raczej, w moim języku: to ma się wydarzyć, bo tak, bo jak nie, to się kurna tak wkurwię, że…
No… i wtedy to się zdarza.
Bo umiem się wkurwić tak, że aż grzmi.
Poobno nawet piorunuję oczami, no ale… nie będziemy sprawdzać, wiecie, lepiej nie, co jeśli inni mają rację? Wiecie, ci co to widzieli? Hmmm… z lustrem bawić się nie będę, naprawdę. Oj nie! Tam się coś wypowie ze trzy razy i to wyłazi jak dziewczynka z telewizora… a jak się nie ma telewizora, to wiecie, z komputera, laptopa czy nawet telefona wylezie, podobno…
Booo!!!
Ale… nie o tym chciałam, chciałam o tym, że coś nas złapało.
Pierun wie co, bo to w dzisiejszych czasach wiadomo, raczej się cierpi i to wszystko. Nic poza tym. Chowaniec pracuje z domu i tyle. Już nie można se pochorować, tak wiecie, na płasko… no dobrze, kiepska w tym jestem, ciągle gdzieś mnie nosi, serotonina mnie męczy i po prostu jakoś tak, jakoś tak naprawdę chciałabym wysadzić te cholerne cebulki hiacyntów, które to oczywiście nabyliśmy w celach kwiatowo-dekoracyjnych, no i teraz mają iść w trawnik, na za rok, coby pięknie było…
Wiecie.
Ale… to może poczekać, oczywiście, moje smarki ważniejsze i bóle wszelakie i jeszcze oczywiście te całe trolollololo… ale te cebulki. No zwyczajnie, nie lubię bałaganu no!!! Kurde!!! Nie znoszę!!! A tutaj poświąteczne pierdołki do pochowanie, a choinkę naszą całoroczną trzeba przestawić już na raczej nieświąteczną, ale jednak, jednak jakoś tak… w połowie roboty człek nie może oddychać i już…
Koniec.
Nagle do niego dociera, że jednak jest chory, ale trzeba robotę robić.
… więc może wolniej?
Pół choinki dziś, pół jutro? W końcu to nie prawdziwe drzewko, prawdziwe kupujemy w lecie lub na wiosnę, wtedy, kiedy to wiadomo, że większa jest szansa ich na przeżycie i izie do ziemi, a nie teraz, jakoś tak… okay, małe w doniczce mieliśmy, ale to nasze, to takie drzewko, co ma lampki i co jest lamkpą…
Fajnie na nim zabawne rzeczy bimbają się.
I można je mieć cały rok!!!
A na zewnątrz apokalipsa, a na ulicach nikogo… fajnie!