Pan Tealight i Nimfa Szuwarkowo-Bagienna…

Ojeblik, czyli malutka, ucięta główka miała nie lada zabawę. Skapująca, ściekająca i wesoło plumkająca sobie woda, była wszędzie. A wraz z wodą pojawiły się zielone, niczym widziane niegdyś sznurówki, wodorosty, malutkie, srebrzyste i wściekle różowe rybki… oraz ona. Cóż, Ojeblik powinna była zacząć całą zabawę właśnie od niej, ale wyraz twarzy Pana Tealighta – jak zwykle niezmienny, jednak z zacięciem na: „A nie mówiłem!” trochę ją hamował. Zresztą cóż to niby miał być za dziw w „Sklepiku z Niepotrzebnymi”. Ot kolejna nimfa. Chociaż ta pachniała inaczej… jakoś tak gazowo. Ojeblik zmarszczyła nosek i podturlała się do ściany, żeby lepiej widzieć to, co działo się nad nią.

A ponad nią, gdzieś w owej rzeczywistości, która posiada nogi i korpus… stała ona. Wigotna, ociekająca, topiąca się… Nimfa Szuwarkowo-Bagienna.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Przeczytałam tak trochę na wdechu „Istoty ciemności” oraz „Przymierze ciemności. Czarne kamienie księga VII”. Czyli jakby to powiedzieć – no jestem w temacie raczej mrocznym.

Pierwsza z książek, to drugi tom cyklu: „Kroniki obdarzonych”. Sprawnie i z pomysłem napisana historia, w której bohaterowie nader poboczni rządzą! Mamy tutaj i moc i masę tajemnic, młodych, kochających się bohaterów, ale brak nadmiaru nastoletniej niepewności… Mamy kapitalną magię i moce, z którymi nie powinno się igrać, ale i nudne miasteczko w Południowej Karolinie. Wszystko zdaje się mieć na celu ukazanie siły równowagi, a w rzeczywistości przy świetnym tłumaczeniu! – jest dobrze napisaną historią, która nie bacząc na gotycki aromat wyrazisty, potrafi też ucieszyć człowieka, wzruszyć, czy nawet… zaskoczyć. Ale najwspanialszy jest język tej opowieści…no i bohaterowie, łącznie z pewną kotką i psem, którzy pojawiają się sporadycznie. I te starsze panie!!!

Jeżeli chodzi o mnie, to podobałomisie 😉

To drugi tom cyklu, więc warto zaznajomić się z początkiem! („Piękne istoty”)

No tak Anne Bishop wielu z Pań przedstawiać nie trzeba. No która z nas nie chciałaby mieć tak opiekuńczych Panów przy boku? Takiej magii, władzy, rozkoszy, ale i pasji? Oto siódmy tom cyklu „Czarne kamienie”. Tym razem spotykamy nieznajomych. Nową część tego magicznego świata Królowych, Czarnych Wdów, Piekła, Krwawych i Książąt. Oto Dena Nehele. Zrujnowane, wykończone walkami, a wcześniej nader złymi, zawistnymi i chciwymi władczyniami. By zostać uzdrowione potrzebuje ono nie tylko powrotu Therana Szarego, ale i Królowej. I tutaj zdziwienie, gdyż na Królową wyznaczona zostaje niepozorna pieguska. Sympatyczna Cassidy, która nie potrafiła utrzymać swego poprzedniego dworu, która woli pracę w ogrodzie i posiada jakże słabą moc Różowego. Jednak ma ona coś, co ją wyróżnia: siłę, prawość… oraz znajomości. I tak wkraczamy w nową historię, dziejącą się w dwa lata po wojnie, w której Jaenelle utraciła moc – a może tylko wszystkim się tak wydaje? Poznajemy nowych, ale wciąż towarzyszą nam ulubieńcy SaDiablo 😉

Czyli kolejna, pasjonująca przygoda, namiętność… ale i tak maksymalne zrozumienie babksich potrzeb, jak kurcze mało kto opisać jest w stanie!!! Dobra opowieść!!! i niezła kontynuacja, wystarczajaco zarzucająca sieci, by czekać na dalej, trzymająca nas w niepewności… MRAŁ!

A teraz chwila obecna….

Czytam i paszcza mi się cieszy… jak nie wiem do czego!

PS. Recenzja „Dziewczyna Płaszczka i inne nienaturalne atrakcje”. Znaczy będzie jak skończę 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz