Pan Tealight i Pani Innej Wyspy…

„Bo i ta wyspa miała swoją Panią.

Damę i Wariatkę w jednym.

Ale tak już po prostu było, co wyspa, to jakiś byt, który się nią zajmował, który opiekował się tym co na niej było i pod nią, nad nią i w okolicach i zważał na wszystko, co mogło w ogóle na nią wjechać, lub się podkopać, wiecie, od dołu… w końcu niektóre z wysp miały jaskinie, a w nich smoki i takie tam, skarby czy księżniczki. Wiecie, jak kto sobie pościelił, tak sobie tam mieszkał.

W końcu łoże, wszelakie spalne, jest naprawdę czymś niesamowicie istotnym w życiu tych, co śpią… nawet wąpierzowie mają te swoje trumienki wyłożone atłasem i pierzami, chyba że alergia, to wiadomo…

… inaczej, pewno jakieś poliestry czy trawy.

Chociaż, może nie zniżają się do onych nowoczesnych urządzeń i ustrojstw. Taki poliester może nieźle skórę nadpsuć, a jak masz żyć mniej więcej wiekuiście, to raczej nie chce ci się parzyć za snu, gdy może i nikt nie patrzy, może i nie cujesz prawie nic, ale jednak żyjesz nieżyjąc… Trzeba wyglądać. Jakoś tak zabać o wszelako pojętą aparycję i by mówili dobrze… ale nieczęsto.

Lepiej nieczęsto.

Pani Innej Wyspy nie ujawniała kto tam u niej żył, kto jednak wolał oną odciętość od kontynentu. Kto wolał te wszelakie głazy i wieczystą morskość… nie wciągała nikogo w te swoje sprawy, ale jednak widać było, iż poruszył nią przyjazd Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane

Dosadnie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Psychoterapeutka” – … okay. Opis był intrygujący, ale jednak, jednak pomyślałam sobie, oj weźcie no, przecież to już było, ile razy można i tak dalej, jednak, sięgnęłam po tę powieść i nie do końca wiem czy żałuję czy nie? Po pierwsze, to wiecie, jakoś skandynawskie opowieści mało mnie przekonują. Zwyczajnie. One realia są dla mnie codziennością, więc…

Po drugie, to coś, co miało być opowieścią o zbrodni bardiej jest właśnie historią o niej, o psychoterapeutce i jej pacjentach, ale historią dziwnie niedokończoną, bo ten jej mąż, wiecie, zaginął i jest ino wkurwiającym elementem, który od dawna winien nieistnieć, nie wiem w ogóle po co on jej w życiu…

I tak naprawdę, kto tutaj potrzebuje terapii?

I jeszcze… nie, chyba mi się ono pisanie nie poobało. Po pierwsze jakoś tak od początku człowiek wie co się stało z nim i guzik go to obchodzi. Po drugie, cała powieść jest dziwnie porozrzucana, zdejmowanie ciuchów jest ważniejsze od przemieszczania się i pobytu w innym miejscu… niby byłby to intrygujący zabieg, gdyby się z czymś wiązał i wiąże się… ale to coś, z czym się wiąże, jest…

… nieważne.

Kompletnie.

Tylko ta opowieść kobiety… no właśnie, dlaczego to jest thriller? Bo masa takich poobnych opowieści? I to bardzo podobnych, czy raczej chodzi o zakończenie, a może jednak ktoś nie chciał napisać dobrej powieści o kobiecie, której niby nic się nie dzieje, ale jest nieszczęśliwa, dziwnie agubiona we własnym życiu i lekko rozchwiana emocjonalnie, z czego zdaje sobie sprawę.

… więc…

Nie wiem, dla tych, co chcą spróbować.

Trzeba przyznać, że wyspa wiadomo, jak wyspa, ma swój urok, ma swoją moc, ma ono coś w sobie i jakoś tak nie chciał człowiek z niej wyjeżdżać, ale też, chciał do domu. Chyba po raz pierwszy tak bardzo chciałam do domu, naprawdę.

Nie rozumiem tego, ale, czy ja w ogóle siebie jeszcze rozumiem?

Powiem jedno, tę część Szwecji w ogóle warto zobaczyć jak i cały kraj, który jest tak niesamowicie zróżnicowany, że aż coś człowiekowi w sercu się porusza i nie jest to komora czy zapadka czy coś… Ale poza środkiem dziwnie pustym, przynajmniej w części, którą widzieliśmy, jakoś tak mało tych drzew, to jednak mnie osobiście najbardziej urzeka ono wybrzeże. Niby klify na północy, ale jednak nie do końca, niby zatoczki, ale jak wdrapać się na one gładkości…

Niby jedno, a jednak wiele więcej.

Niby…

No właśnie, ono niby jest w tym wszystkim takie czarowne, niesamowite i szalone. Ta woda taka czysta, skały, miejscami one piaszczystości plaż, kładki przyczepione do gładkich głazów, zieleń i niebieskości wody, jej zmienności… a może ja zwyczajnie już nie potrafię żyć bez morza?

Może to ja?

Może morze?

… ale, żeby nie było, chociaż chciałam do domu tak bardzo, to jednak teraz jak wariat tęsknię i już bym pojechała, ale jak myślę o pobudce tak wczesnej, to jednak na miesiąc bym raczej wolała, ale jak tak dom zostawić?

No właśnie…

Czy można rozdzielić serce?

Siebie?

Nie no, oczywiście że wiem, iż luzie to robią, ale jednak… czy ja jestem ludzie? Z ostatnich rozmów z Chowańcem, który zaliczył kolejny julefrokost w robocie, czyli dużo ryby i śpiewania, no to nie jestem ludź. Nie rozumiem onej potrzeby tłoczenia się, bycia razem, onej stadności. Tych radosności zależnych od ludzi, procentów i żarcia i jeszcze, dzielenia się zarazkami…

Może zwyczajnie coś ze mną nie tak i dlatego będę musiała nosić tą brzydką smycz zieloną w słoneczniki? Jeśli dadzą wam taką na promie, pamiętajcie, że ma ona wielkie znaczenie. Oznacza, że osoby tej, która ją nosi, nie należy… no właśnie i tutaj dochodzimy do definicji niewidocznej niepełnosprawności, którą posiadam, ale wolę jak luzie nie wiedzą, chociaż czasem podchodzą, więc…

Może lepiej nosić?

Może przestaną?

Ale czy w innych krajach wiedzą co ona zieleń ze słonecznikami znaczy?

No ale… dlaczego o tym piszę, bo podróż powrotna ukazała nie tylko idiotów na drodze, cudowne osoby w niektórych sklepach, to, że powinnam sobie w CV wpisać: umiejętność pracy na kasie w IKEA, pośpiech, to, iż prom o 18;30 jest za wczesny, ten o 20tej ino pływa latem… wkurwiające!!! No i światła oczywiście mniej, nam trafił się pogodowo deszcz, śnieg miejscowy bardzo i pizgawica, i morze bujające i spokojne, więc… Ale poza tym, dowiedzieliśmy się, że takie smycze będą rozdawane na promach, więc… pamiętajcie, że to nie zabawka.

Może sprawić, że ktoś was nie ugryzie.

Albo zrozumiecie, dlaczego nie chce z wami rozmawiać.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.