Pan Tealight i Maminek…

„Temat matki, matczyństwa, matczestwa i wszelakiego matkowania był dziwnie omijany w towarzystwie Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane. Znaczy, nie żeby jakoś specjalnie, czasem coś rąbnęli, ten czy tamten walnął wspomnieniem z przeszłości prawie niepamiętalnej, oczuciem, uczuciem, ale jednak… nie mówili o matkach. Nie bleblali o trudach macierzyństwa.

Nie było słodkich pogadanek.

Nie było wspominek, jakichś tam wszelakich porównań, a bo moja gotowała to tak, a przewijała mnie inaczej, a na dodatek jeszcze te przepisy, tradycje… no tak, tradycje to jednak coś, czego Wiedźma Wrona nie o końca akceptowała. Jakoś tak. Nie rozumiała w ogóle tego, iż inni postrzegają tradycje jako coś po prostu wszelako stworzonego przez świat, ludzi, nie boskości…

Chcociaż, jakby tak pomyśleć…

Ludzie też bogi.

Może i matki bogi, ale jednak, cóż… w rejonach jej istotności raczej lepiej było o tym wszystkim nie wspominać. Lepiej jakoś tak… no zwyczajnie nie. Po prostu, nie dlatego, że miała coś o czyiś matek, zwyczajnie, nie miała swojej. Chociaż inni uważali inaczej, ale ona… odebrała Tej, Co Ją Wydaliła ono miano.

I już.

Bo mogła.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Czasem sobie myślę, że możnaby zrobić coś niezaplanowanego, ale w tym dziwnym świecie z niezaplanowanych to ino większe podatki, rozstrój żołądka i sraczka się u mnie zdarza. Jak już… ale tak prawie niezaplanowanie wylądowałam na kilka dni na innej wyspie. Bo dlaczego nie? Bo przecież wszystko jest takie planowane. I pogoda, no dobra, na Wyspie pogoda potrafi poszaleć, ale tylko jeśli czytacie one przepowiednie, bo jakoś tak, nadzwyczajnie zbyt często się mylą…

Nie potrafią docenić jej siły.

Mocy.

Zapewne podobnie jest z inną wyspą… wie się Tjörn. Jest dziwną, miejscami pustą całkowicie, potem znowu dewastowaną, wyrównywaną skałą, gie stawiają zestawy takich samych domków. Okno w okno, bo jakoś tak na tych szwedzkich wyspach lubią. W drewnie i okno w okno. Ale co najdziwniejsze, wsio na biało, do tego mają tyle hipermarketów, że… obeszliśmy jeden, dwupiętrowy, pusty, ale rzeczy w nim pełno. Ludzi… mniej. Chociaż, jak na wyspę… albo i gminę? Dziwnie, że wyspa nadała imię całej gminie… takie to zaskakujące. Szalone nawet. Gminie, która ma nie tylko one wyspy, wysepki, sczyty górskie wystające z mora oraz ląd większy, jeziora, lasy, drogi, skały… oj tak, przede wszystkim właśnie skały…

Ale dlaczego tak wszystkich pcha na wyspę?

Okay, rozumiem, sama mieszkam na wyspie, ale oni mogą mieszkać na kontynencie, nieutrudniać sobie życia dojazdem do pracy w wielkim mieście… Göteborg. Tak, jest całkiem niealeko, autostradą w ponad godzinę i już… a wracasz w całkiem inny świat. Pełen onego dziwnego przepychu, pięknych wybrzeży, morskich czarów, ale też i rowalających się ruder.

Wołających o pomoc…

… więc dlaczego tam?

Nie wiem, może jakoś kolekcjonuję wyspy? Zawsze żyłam na jakiejś. Czy między drzewami, czy wąwozami, na wyspie między splotami Odry… jakoś tak, dziwnie, lepiej mi w odcięciu jakimś. A może to po prostu jakiś taki sposób na ucieczkę od cozienności? Nie wiem. Zwyczajnie… na początku tylko tak się zdarzało, a teraz, teraz to jakaś taka… nie umiem inaczej… bez morza i skał.

Udało nam się wynająć coś tanio, co przypłaciliśmy totalnym wysuszeniem. A tak, każde miejsce, które wynajmujemy czegoś nas uczy: nigdy indukcji, żadnych nawiewnych wymysłów w stylu tych, co były w tym mieszkaniu. Woda w szklance wyparowywała w mgnieniu oka. Jakby w tym małym mieszkanku, na parterze, panować miała ino susza. I choć widok niesamowity, na ten kościół, miasteczko, to potem człek patrzy i widzi coś innego… ucięte góry, zdewastowaną naturę…

… i po co?

Dla ludzi, którzy przyjadą tutaj raz w miesiącu, może czasem w weekend?

Nie wiem…

Na pewno są tam tacy, co mieszkają na stałe, ale poza tym… to niesamowicie dziwne miejsce… charakterne. I jeśli chcecie coś tam kupić, to sorry, ale wiele simoleonów mieć trzeba. A jednak… ta pustka skał, te mosty, które cię prowadzą na wyspę, ta rzeźba – głowa dziewczyny… unosząca się ponad cmentarzyskiem kurhanowym, ze stojącymi głazami, kręgami…

Helleristningery.

No sorry, ale bez archeologii nie jadę.

Jak nie ma starego, to ja nie mogę… i może o to chodzi… bo w końcu one skały najstarsze takie…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.