„Oj się napracował…
Wstała Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane o siódmej rano, porą bandycką, gdy jeszcze światło nawet ocząt swych nie przetarło, zajęła się swoją robotą wsłuchana w deszczowe kwilenia… coś się potem zmieniło, ale o dziewiątej wciąż był deszcz… a ona przysnęła i…
I obudziła się w bieli.
Obudziła się w onej bieli, ale myślała, że wciąż śni. Jakoś tak jej się wydawało, iż to wszystko nie mogło być prawdą. Nie mogło. Bo przecież to wciąż jeszcze jest jesień i liście nawet się buntują przed kolorami innymi niż zielone. Tak jakoś… po prostu nie mogło się zdarzyć to, co przynosiło jej ukojenie.
Jakoś tak…
A to był tylko Zawiejek…
Lekko nietrzeźwy, lekko śmierdzący, jakoś taki lekko lekki, ale też i śmiały, wiedzący czego chce. Chce wszystkiego na biało… białych ulic, białego nieba, dachów białych, białych ścian i gałęzi, pni drew i krzaków, róży wciąż czerwonych i innych kwiatów, znowu białych, bo przecież biel tak bardzo pasuje… on to umiał, ułożyć ona fałdy na miękkich liściach, zamrozić krople, jeśli takie się znalazły, to dmuchnąć, tam uklepać, wszelako, jakoś tak wyrzeźbić świat od nowa…
Dorzeźbić do codzienności.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
I spadł śnieg…
Jakoś tak rano był tylko deszcz, a potem nagle, w ciągu dnia spada temperatura i pyk… budzi się człowiek, w nocy nie spał, więc wiecie, zrąbało go w połowie roboty, budzi się, a tu biało. I to nie tak lekko biało, ale gruba warstwa bieli. Lekko mokrawej, ale jednak… bieli. Rąbany śnieg 19tego listopada.
Cud wszelaki!
… więc zakładam gacie, jedne, drugie, no i lecim. Walić sobotnie sprątanie, odpuszczam obowiązki, żeby nie było, zęby umyłam! Ale lecem… się okazało, iż powoli bardzo, co oczywiście dla fotografa jest naprawdę torturą!!! Straszną torturą! Bo światło mi uciekało, ale droga nieodśnieżona, więc wiadomo, po drodze co najmniej 3 samochody w rowach… nosz kurde no…
I potem zagwozdka… udało się dotrzeć do Almindingen, ale…
Gdzie zaparkować?!
Tu zaspy, tam zaspy, tutaj widać pierwszy raz pług jechał, więc dodał jeszcze śniegu, jest niby parking, ale na nim z 40 centymetrów śniegu, więc… no kurcze no, co teraz? Jak to obejść? Jak?! Wywalić żonę na poboczu, nic nie jechało, więc wiecie, podniesie się i pójdzie w długą, a ty Chowańcu biedny szukaj miejsca na zaparkowanie, a potem zaczniesz szukać żony…
Ekhm…
Serio.
I potoczyłam się w Ekkodalen, patrzę w prawo, w lewo, dookoła patrzę, a tam kurna nikogo. No serio… nikogo nie było!!!
Pewno też problemy z parkingiem.
No ale… ja mogłam po prostu iść… czasem i do kolan w śniegu… sama, pierwsza, jedyna, jakby to wszystko było tylko dla mnie, te małe drzewka, ona dolina, biel, niebo ze znikającym słońcem, i jeszcze ona mgła dziwna. Gdzieś tam nad onymi pastwiskami. Gdzieś tam pod skałami…
Dziwna.
Niesamowita.
Miękka, otulająca.
Piękna taka, niesamowita, właściwie niemożliwa. Przecież, jak, skąd? Co to było? Jak to się wydarzyło? Śnieg, mróz i mgła… taka jakaś atypowa? A może nie mgła? Może to jakowyś byt dziwny, nowy i zimowy?
Może?
Ale to, że byłam tam tylko ja, niszcząca oną delikatność śnieżną… z jednej strony zabawa, z drugiej… no jakoś tak, trochę czuję się jak heretyk czy coś… wiedźma. LOL Oj tam, pięknie było, i w tą i tamtą. I jeszcze potem powrót już w lekkiej szarości do auta… i to, że Chowaniec mnie znalazł i jeszcze samochód się nie zakopał. No po prostu cudowne to wszystko. Drzewa oblepione śniegiem, wciąż, ludzi nie ma… pojawili się dopiero jak szarość opadła…
Nie wiem po co?
Widzą coś?
Najważniejsze, że ja widziałam ten chrzaniony Winterwonderland. Taki, jak tutaj sporadycznie się zdarza… marzenie ziszczone, ucieleśnione, czy jakoś tak, no wiecie, uśnieżone czy co… bo jutro to nie wiadomo czy wciąż będzie… nie wiadomo co jutro, co pojutrze co… w ogóle?