Pan Tealight i Na skale…

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane wyjechała w celach całkowicie wiedźmowych, domagając się samotności i tak dalej, więc logiczne, że pojechali za nią!!! No przecie, jednakowoż i w ogóle, mogła im spierdniczyć… znaczy, miała takie plany, wiedzieli o tym, więc woleli trzymać się blisko swojej wiedźmy. Jakoś przyzwyczajanie się do nowej… nie no, jeszcze dostanie się im gorsza jakaś, albo porządna. To by dopiero było!

Sprzątająca i pieląca?

Nie, trzeba było trzymać wsio na pulsie, a jeszce lepiej zwyczajnie i na oku i w odległości nie mniejszej niż 3 metry… i tak była ślepawa więc raczej ich nie zauważy, no ale… lepiej nie ryzykować. Trzeba było jej pilnować, bo ostatnio jakoś tak się oddalała. Przestała przychodzić do Białego Domostwa, tak naprawdę miała gdzieś kto i co się sprowadziło, tudzie, czy kogoś ubyło, w końcu ktoś mógł kogoś zeżreć, czy ino nadgryźć, a potem te gangreny i inne klimaty…

Ale…

Musieli za nią pojechać, chociaż dobrze wiedzieli gdzie będzie.

Znowu z Nią, u Niej, otoczona inną magią, skąpana w innych mocach… Pani Wyspy czuła się trochę porzucona, ale z drugiej strony, to jakoś tak, tam też była przecież wyspa i to nie jedna. Wiele… skał rzuconych w morze, tudzież miejsc, które morze odrobinę odsłoniło… takie dziwne miejsce.

Nie mogli mu jej oddać.

Nie chcieli.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

No więc droga do Fjällbacki była deszczowa.

Ale no tak deszczowa, że po prostu… człek marzył o deszczu i go dostał, co prawda w dość niebezpieczny sposób, no ale… jednak dostał. I mówić tutaj, że życzenia się nie spełniają, no jak się spełniają. Po drodze oczywiście masa wariatów, bo dlaczego nie. Szaleńcy niedostosywujący swojego stylu jazdy do pogody i wszelakich wzorów wselakiego bezpieczeństwa, czy jakoś tak…

Tym razem z Malmö jechaliśmy już ciurkiem…

No wiecie, jednak pogoda, ale jak tylko przyjechaliśmy do Fjällbacki, to od razu jakoś tak, nie wiem, miałam przeczucie. Miałam przeczucie, że będzie okił. No musi być, może i znowu miasteczko łka na nas widok, znaczy wróć, no happy tears, ej, happy tears for sure, co nie? Dobra… przestało padać, więc od razu stwierdziłam, że rozpakowujemy się i Plaża Grubych Dam być musi.

No zwyczajnie…

Nie może być inaczej.

I nie było… po prostu niby jeszcze chmury, niby kilka kropel, a jednak jak tylko dotarliśmy na miejsce, to… ech… no właśnie…

Nie było tak cudownie.

Po pierwsze komary.

To jest wprost zaskakujące, i one krwiopijceskurkowańce wciąż jeszcze w tym roku były aktywne. No weźcie no, killersi momentów wszelako romantycznych… po drugie, no tak, ludzie. Nie wiem skąd się wzięli i dlaczego, tyle razy tam człek przyjeżdżał, a teraz co to? Pop spot?

Czy co?

Banda pijanych babeczek, muzyka na żywo, powariowały? Człek tutaj sobie przybywa by pomedytować, pomyśleć, li przemyśleć sprawy, popatrzyć się w naturę i tak dalej… a one sobie imprezkę tu urządziły. W onej dziczy. No rozumiem niby one spotkanie, może urodziny, rozwód, zgon teściowej, nie wiem, ale jednak serio… muzyka do tego? I to jebanie na całego? Przyznam, azaliż wżdy zaznaczę, że małpy jedne ściszyły te swoje pijackie głosy i one bijące basy z maszynki, ale jednak…

Za to zachód słońca był po prostu…

Breathtaking!!!

Wyspa Hamburg się zmieniła… Hamburgsund też. Pobudowało się ludzi, dom na domu, aż straszno, czy za rok będzie tam już knajpa? Oczywiście na pewno już zamknięta, bo ja zwykle posezonowa jestem, no ale… Szwedzi mają to do siebie, że kochają zaklejać wyspy domami. I to maksymalnie. Tak by się przejść nie dało… i mieszkają tam albo tylko w weekendy, albo przez cały rok.

Nienawidzący miast?

No nie wiem… za to ja i zachód i Chowaniec… bosko!

Chłodno, cudownie, no dobra, komary, ale jednak jakie zdjęcia mi wyszły. „Miodzio lodzio szeregowy!!!” Oj tak! I nawet wkurzające babeczki mi nie przeszkadzały w onym chłonięciu skał i morza i nieba i skał… i onych w oddali skał i jeszcze tajemniczych plusków i huknięć tępych, i oczywiście mniejszych dźwięków, dziwnych…

Magicznych…

Takie leżenie na skale jest po prostu doświadczeniem samym w sobie… a potem powrót do domku. Do tego samego co rok temu. Wyczyścili niektóre rzeczy, na szczęście, żarówki jednak spalone… no cóż. Sam domek niby taki sam, a jednak… nie do końca, kilku drzew brakuje, szkoda… ale, za to widok na sąsiada… dla tych co lubią oczywiście. Ja niebyt… i wiecie co, jarzębiny wciąż zielone!!!

Zdziwko!!!

Bo rok temu…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.