Pan Tealight i One Wyjące…

„Ostatnio miały dużo pracy, nie dość, że pogrzeby, to i wesela, uciekające panny młode może nie były już tak popularne, ale panowie, oj ci to dopiero sobie radzili. I to jeszcze jaka recydywa. Wszelako były oburzone, ale robiły swoje, wiadomo, praca to praca, a jeśli jeszcze praca jest pasją, to już wtedy…

Po prostu były w tym dobre.

Naprawdę dobre, więc wszyscy ich chcieli, a ruch w interesie oznaczał, że nadawały się do wszystkiego. Na chrzciny i rozwody, na miesięcznice i rozdania świadectw, w szczególności tych bezpaskowych. Oj we wciórności, po prostu no chcieli je wszędzie, zwyczajnie… oczywiście nie za darmo.

A jakie miały stawki!

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane… no tak, ona całkiem dobra była w wycie i łkanie, wszelakie płacze i jęki, empatyczności i nasiąkanie wielkimi i mniejszymi smutkami… ale brać za to kasę?

Ale jak to?

One się nie cykały…

Wprost przeciwnie, nie chcesz to nie. Przecież nie zmuszają wcale a wcale, każdy może świętować jak chce, chociaż… one dziwne dymki jakiejś magicznej energii wokół nich, to uczucie, że musisz powiedzieć tak, chwycić za kawałek plastiku… musiały coś kombinować. A może nie?

Może to one?

Tak naprawdę wydzielały z siebie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Pakt królowej” – … bałam się. Bałam się ją otworzyć, wejść z powrotem, nowu w ten świat. Nie wiedziałam co tam będzie, przerażenie onymi kontynuacjami stworzonymi na siłę dawało o sobie znać… było ich w przeszłości tak wiele. Zbyt wiele…

Ale…

Ten pomysł, oj, tak, naprawdę.

Właściwie to tak, jak najbardziej ciąg dalszy. Logiczny i ciekawy. Wciąż trzymający poziom i fascynujący, chociaż JEJ tak brakuje, ale przecież to nie do końca ona zawsze rozdawała karty, czyż nie? Niektórzy mieli innych ulubieńców… może jeszcze żyją? A może spodobają się wam nowe pokolenia Krwawych? Noszących Kamienie. Magicznych mniej lub bardziej, kierujących się w życiu uczuciami, pasją, wszelakimi siłami, onym CZUCIEM, odczuwaniem, poznawaniem, zrozumieniem… albo tylko i wyłącznie knowaniem. W końcu to nie raj…

To wcią Piekło.

Wdowy i Wojownicy, Czarownice i Wiedźmy, Silniejsi i Słabsi… a może tylko inni? Sprytniejsi i ci, którzy nie potrafią sobie radzić? Czy będą w stanie poprosić o pomoc? Bo przecie tutaj zawsze jest ktoś, kto pomoże. I jakaś przepowiednia i jeszcze ułamek preszłości, który teraz właśnie zaczyna błyszczeć…

I…

Tak, to ten rodzaj powieści, który tak kochałam… dziwnie nieskomplikowany, a jednocześnie ukaujący tak bogaty świat. Pełen intrygujących osobowości, ale też i onych dobrotliwych, współczujących… nie do końca. Fałszywych suk i zawistnych skur… Okay, ale naprawdę. Oni tacy są… i tak, to nie jest książka dla dzieci. I tak, jak najbardziej najpierw przeczytać pierwsze tomy serii.

Może ubogie w słowa, ale i tak wciąż kreujące TAKIE światy, obray i postaci, że… ech, zwyczajnie człowieka to kręci!

Dobra kontynuacja.

Budzicie się rano, a tutaj noc za oknem!!!

W końcu…

Aż prawie się na prom spóźniliśmy tak nam ona mroczność chyba do łba uderzyła… no po prostu, żeby wjeżdżać ostatnim na pokład, no wiecie, co?! Moje miejsce zajęte? Jak tak można… kurcze, gdy to piszę właśnie za oknem pierwszy od dawna sztom, ale rozwala mózg, no mniejsza, wróćmy te dwa tygodnie wstecz. W inny dzień, poranek, mało jasny, wszelako jednak wciąż parny. Na sczczęście morze względnie płaskie, ino lekkie telepanie, więc dobre choć to, podróż wodna zaliczona, całkiem szybko poszło, aż sama siebie podejrzewam o przyśnięcie…

No szczerze!

A potem w samochód.

Ystad przywitało nas i słońcem i deszczem, a potem to już wszystko tylko rozjeżdżało się w deszczu. I to jakim! Ulewa jak się patrzy, aż wycieraczki skrzypiały. W sklepach, co było lekko zaskakujące, wcią jeszcze party krabowe poostałości. Oczywiście krewetki i inne tam morskie twory dostępne są wszelako rok cały, ale ten charakterystyczny zapaszek, oj nie dla mnie on… ale wiecie, siku trzeba zrobić w kulturalnych warunkach, więc polecam ICAę pod Ystad. Tak z drugiej strony, wiecie, tak jak na Malmö się jedzie, no to tam. Duża taka, po prawej!!!

Fajny kibelek.

I poczta…

Droga do Malmö deszczowa, ale jeszcze względnie spokojnie, dopiero w mieście się rozpadało, a człowiek sobie zaplanował akupy do kalendarza światecznego… wiecie, robię go od kiku lat, jakoś tak, wolę na zapas, nigdy nic nie wiadomo, a wcią w ciągu tych kilku miesięcy człowiek zapomni co kupił…

No mniejsza, odwiedziny w Polonusie.

Tak, kupiłam chałwę…

… no co, guilty pleasure! Ale przyznam się, że coś z tym jedzeniem z Polski jest nie tak, jakoś tak awsze ląduję potem w kibelku i ogólnie mi niesprzyja mocno ono… nie wiem, osukana się czuję. O wiele lepiej rozejrzeć się w miejscowych sklepikach, a jak ju traficie na coś z ogródków, to skarby panie i panowie, no po prostu skarby wszelakie i niesamowite! Tylko… tylko że w tej części Szwecji, onej brzeżnej, to takich miejsc mało znalazłam. Dlatego poleźliśmy do księgarni. Zarąbistej księgarni SF z Tardisem w środku, albo na odwrót, kto ich tam wie…

No i potem miała być herbata, bo Chowaniec uzależeniony od angielskiej torebkowanej, wiecie, tej od księcia Karola… kurcze, jak to piszę, to wszyscy się w Balmoral spotykają… więc moe już króla? Złe myśli… może jednak nie, może dotrze do setki i w ogóle wszyscy jakoś przetrwamy ten kryzys i…

Nie wiem, ale trzeba jakąś butlę z gazem skołować jak za dzieciaka.

Na te wyłączenia prądu, czy coś, już zapowiedzieli bezlampkowe święta. Jul po ćmoku, hygge bez światełek, tosz przecież to jest okrutne!!!

No weźcie no… ale…

Wracamy do wycieczki… więc kądujemy w brytyjskim shopie, bierzemy te herbaty i inne tam, nie wdajemy się w sczegóły i moją obsesję dotyczącą pewnych postaci literackich z UK. Tudzież… ten fudge… pomarańczka czekoladowa i to miętowe coś z Lake Districk! No genialne!!!

Chcę!!!

Nie było…

Świat jest okrutny i uświadamiałam to sobie jednocześnie moknąc smutnie, ale też i ciesząc się wodą z nieba, gdy tak stałam pod platanem na rynku, widząc parę nowożeńców z parasolkami – hmmm, kurde, raz nowożeńcy wychodzący z ratusza, potem para szykująca się na ślub i nasza rocznica ślubu… symbolizm? – czekając na Chowańca, co to ma nogi dłuższe, który poleciał po samochód, bo przecież ze mną to będzie drobił jak kaczuchna i obydwoje mchem się i wodorostami pokryjemy…

I w ten sposób resztę drogi byłam mokra…

I to z klimatyzacją w aurze deszczowej jadącą.

Przepis na koklusz i suchoty!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.