„Jęczał i się miał dobrze, bo karmili go dobrze, a nawet jeśli jęczeli oni, to jakoś tak nie na niego, jakoś tak dookolnie, w końcu on tylko się obracał, mlaskał, zwyczajnie odwalał swoją robotę. Czasem puchł, ale jednak… nie zawsze. Czasem jakaś wysypka, czy coś, wiadomo, grzeszne życie…
Czasem…
Czasem coś obiecał, ale czy dotrzymywał?
Cóż… kto to wie…
Dokładnie? Bo przecież raczej nikt nie sprawdzał, dbał o swoje, najwyżej o okoliczne okoliczności, by rykoszetem nie oberwać i tyle. W końcu to on, Pan Języków, ten co gdzieś ma dosłowności, czy poprawność gramatyczną, świszczenie oraz wielką, zapomnianą już pewno gwarność, może miejscami na nowo odkrywaną… Ten Pan Języków nie znający tak naprawdę innego poza swoim, zrozumiały wciąż dla każdego, ale znający je wszystkie…
Wielki projektant.
Ten miał być spiczasty bo kłamliwy. Słowem tnie jak maczetą i zapobiega zaleczaniu się ran. Ten kolejny miękki i dziwnie puchaty, niczym wnętrze bułki, w którą naładowano zbyt wiele ulepszacy… leniwy język, nadmiernie potliwy, sporadycznie, ogólnie mówiąc, używany do czegokolwiek poza…
Jedzeniem.
A ten, ten dziwny, twardy, prawie kamienny.
Leży w twarzy dziwnie nieruchomo, nie trącają go jagódki, nie martwi wlewany tonami napitek procentowy. On już dawno obumarł, chociaż wciąż żyje… bardziej płaskorzeźba w ustach mężczyzny niż oratorska pomoc…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
To tak…
Po pierwsze pamiętajcie, by na rowerach bać się samochodów. W szczególności onych z niebornholmską rejestracją, bo one nie wiedzą. Właściwie nic nie wiedzą i jeżdżą jak wariaci. Do tego motory też nie są wam przyjazne, ale nie wyżywajcie się na chodzących, bo mogą kijkiem pomachać. Bez urazy, ale jakoś tak, wciąż na drodze jest jak na tych kreskówkach z Goofym.
Świdczy o tym ostatni wypadek przy minigolfie.
Rowerzysta przegrał, ale na szczęście przeżył.
Prawda jest taka, że ludzie przełażą przez ulicę jak one owce. Tudzież wróć, nie obrażajmy owiec, w końcu to o wiele mądrzejsze zwierzaki. I bardziej przydatne. A te człowieki, toto idzie z kilkulatkiem, dzieciak na ulicę, rodzic zagapiony w wystawę. I kto teraz będzie winnym, gdy coś się stanie?
No wybierajcie…
Na wakacjach ludziom się często wydaje, że są dziwnie nieśmiertelni i nietykalni. Że w końcu wolno im wszystko, bo po pierwsze, to nie ich dom, po drugie może tutaj już nigdy nie wrócą, a po trzecie, czemu nie. W końcu na Instagramach tak pokazują i w ogóle… dlaczego mają być gorsi?
Dlaczego?
Może czasem słonko zza chmurek, ale bawić się trzeba, przymusowo, w końcu wakacje. Urlop rzecz święta…
Czasem mi się wydaje, iż nie rozumiem wakacji.
A czas wolny, to czas cały czas, zwyczajnie trzeba czasem coś zrobić i tyle. Czasem się wyspać bardziej, czasem na kiblu posiedzieć… kwestia wypoczynku jest dla mnie raczej zawsze jakaś… zajęta. W znaczeniu robienia czegoś. Wiecie, nie że człek leży i nic, nawet nie myśli… nawet nie dycha, zbyt często, wsio się spowalnia i… nie, no wkurw by mnie od razu złapał i cholera wszelaka.
Muszę coś robić.
Zdjęcia, książką, pisać, sprzątać, pielić, zbierać… kombinować, komponować, po prostu coś robić, a nie tylko i wyłącznie nic… Ale, no i czy w ogóle ono mityczne NIC istnieje? I jak się je definiuje? I dlaczego odpoczynek to dla wielu impreza i picie procentów? Jak ja imprez i procentów nie lubię?
Nigdy nie lubiłam…
To dla mnie wizja któregoś z piekielnych przedsionków, bo na środku, w najgłębszej czeluści gdzie bym miała siedzieć jest stół z jedzeniem, krzesła i jakaś tam rodzina i słuchanie mlaskania, przymus jakiejś tam rozmowy i jedzenia przymus wszelaki… i nie można odejść od stołu, czy pod stół, uciec jakoś, bo przecież komuś przykrość sprawisz, no nie… nie… to jet dla mnie piekło.
I na pewno panuje tam lato wiekuiste.
Bleeee!!!
Naprawdę jestem kiepska w wakacjonowanie się.