„Kłamliwa Istota miała sekret.
Wielki sekret miała…
Widzicie, zawsze mówiła prawdę. Ale to zawsze. Nigdy nie było inaczej, a wszystko zaczęło się wtedy, gdy zrozumiała, że i tak nikt jej w prawdę nie wierzy, więc… po co się wysilać? Po co tworzyć one bujdy? Po co? Przecież to ono tworzenie kłamstwa tak naprawdę było czymś doprawdy cholernie czasochłonnym i nadzwyczaj, oraz wszelako upierdliwym w pleceniu.
No i jeszcze to spamiętaj!!!
Nie, miała dość, więc waliła prawdę, a potem udawała, że zmyślała… i ludzie zawsze się na to nabierali. Bo prawda nigdy nie była w cenie, a już w tych czasach to w ogóle. Kompletnie. A zamieniona na kłamstwo zyskiwała nowe życie. Wprost nim tryskała niczym ona fontanna, czy coś? Czuła się jeszcze lepiej, niż kiedyś. Nadzwyczajnie. Jakby ją wcielili do jakiś iksmenów, czy czegoś w ten deseń. Ale bez noszenia rajstopek, kompletna swoboda gaci na tyłku, aczkolwiek jak już chodziło o latanie, to wiecie, jednak te pończoszki przewiewały tu i tam.
No i zwykłe leginsy sprawdzały się nawet przy maściach, którymi trza się było natrzeć, więc w końcu przywykła… ale jednak wolała sama decydować o reszcie.
Bo mogła.
W końcu, kto by jej uwierzył?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Małe kobietki” – … bo śliczne. Bo moje pierwsze było takie dziecinne, bo film… bo… no wiecie, wiem jak się kończy, jak zaczyna, ale naprawdę nigdy się nie wczytałam. W tę opowieść o siostrach. O małej rodzinie, która zaraża optymizmem, nawet jak jest już bardzo źle… do końca ma nadzieję, ale też o ososbowościach, które wcale nie są takie… wiecie, gładko ulizane i ugrzecznione.
I oczywiście o miłości.
I śmierci.
O życiu… wtedy.
Koniec XIX wieku, wojna secesyjna, ctery siostry i matka. Niby damy, a jednak pragnące… cóż, wolności? Miłości, życia, tego, czego każdy szuka w życiu… siebie… rozwoju. Ale też, nie oszukujmy się, nie jest to opowieść dla wszystkich. To trochę lepka i cukierkowa historia. Strony nie przytłoczą, ilustracje nas zmiękczą, wiecie, coś, wydaje się, raczej dla młodszych dziewcząt?
I tak, jest to element pewnego rodzaju kanonu literatury, ale jednak…
Hmmm…
Oj, po prostu trochę baśń. I tak, o wiele inaczej się przyjmuje te strony jeśli oglądało się wcześniej film. O wiele łatwiej znosi się pewnego rodzaju umoralniania i grzeczność… więc dlaczego czytać?
A dlaczego nie?
Myślę że to taka KLASYKA, która nie dla każdego klasyką jest i okay. Można mieć swoje zdanie…
Gorąco…
Niektóre dnie narzucają na nas swetry inne błagają by zdjąć skórę, tłuszczyk, mięsko i mięśnie z kości, a i tak nie zapewniają, że będzie lepiej, iż da się oddychać, pracować, tworzyć, chociaż po prostu być, jakoś tak, no wiecie… człowieczeństwo i te sprawy i tak dalej? Jak być, gdy temperatura wyniszcza fizycznie i psychicznie? Gdy nie wiecie już gdzie dół a gdzie góra i w ogóle macie to w dupie.
Naprawdę.
W okolicach 40 C jakoś tak… czuję się zwolniona z bycia.
Czymkolwiek.
Do tego jeszcze wrzący wiatr, susza, wszystko umiera, albo tylko zamiera gotowe choć na kropę, ale świadome tego, że ona kropla może nie pomóc. Że może spalić to, co się jeszcze ostało, że… właściwie, bez urazy, ale prognoza pogody to jakaś komedia! Nieszczera całkowicie. Piszą, że popada i co…
Nie pada.
Wyłaniam się z wrzątku we wrątek nalać wronom wody… nawet nie uciekają już, dziwnie osowiałe, a na nalaną, chłodną wodę rzucają się. Stoją na pojemniku, moczą i dziób i pazur, krople spływają po tych piórach, niewchłaniając się, ale jeśli chodzi o dziób, musi być suchy, więc wycierają je o poręcz tarasu.
Drewno od razu wysycha.
Wrony te wolą cień, więc jest źle.
Siedzą i milczą, no jak nie one.
A co do człowieczego jestestwa… cóż, wieczorne 30 C przynosi niepokój i pogodową depresyjność, więc trzeba zwyczajnie to jakoś przetrwać. Inaczej się nie da. Przetrwać z nadzieją na ochłodzenie i deszcze. Kurcze, nawet te drzewka oliwne jakoś tak, nie dają rady! No to już musi być źle.
Musi.
Ale… lato pełną gębą.
Trawy nie ma, kleszcze są. Wody w rzekach mało lub brak wciąż, obietnice pogodowe wciąż niezgodne z rzeczywistością… Turyścizna jest. Inna już jest, bo i czas się zmienia… wszelako wciąż i lato. Przy Vestermarie wylali podobno nowoczesny i wszelako posh i w ogóle ekosreko… no wiecie, trzeba do wszystkiego ideologię dorobić, a chodzi o szlam. Znaczy ble… i ono ble cuchnie szalenie, ale to i takie uroki lata. Rzepak wciąż stoi, bo podobno lepszy taki odstany… inne zboża też jeszcze, ale już powoli coś się rusza. Coś się rolniczy. Wiadomo…
Te sprawy są już kompletnie zależne od natury i pogody w szczególności.
… więc tak, śmierdzi.
No szczerze… kupą wali!!!
Taki urok tego miejsca i już. Trzeba przeżyć, przyzwyczaić się, albo po prostu kląć na czym świat stoi… czy też Wyspa!