„Czasem Pan Tealight postanawiał się nie zastanawiać nad tym, co się dzieje z tym światem, przy którego narodzinach/stworzeniu przecież był. Jako Pradawny, jakoś tak, czasem, naprawdę starał się być niezainteresowanym, co doprawdy odpowiadało mocno ostatnio przeładowanej Wiedźmie Wronie Pożatej Przez Książki Pomordowane… i ona miała dość nowości.
Choć ona to chyba raczej zawsze…
Cukier, masło, ceny, wszelakie zapędy dziwnie wielkich niewielkich, bogącący się bogaci, biedniejący już biedni, niby normalność, zwyczajność właściwia wszelakim chronologiom, a jednak… coś do niej docierało. Nie dało się pewnych rzeczy nie zauważyć, nie poczuć. Nawet ją to dopiekało.
I ostatnio wcale nie chciała już…
No i jeszcze sąsiedzi chcieli jej Syrenie Lilaki pociąć, wstrętne kutfy… znaczy kutfy one sąsiady, nie że kwiatki krzaczki… więc chyba dlatego, z tego stresu i wszelakiej niepewności wzięli się nie tylko ganiający ją w śnie Uruk-hai, liczenie kolorów, senne wyprawy, na jawie błądzenia i jeszcze więcej, ale też i ta dziwna dwójka.
Para wprost z jebanego żurnala.
Bóg Wkurwa i Na Amen i Lullabaje.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Więcej niż zło” – … ooo… Od razu przypomniały mi się lata dziewięćdziesiate. A dokładniej ich końcówka, gdy to w ciągu pięciu lat na półkach zaczęła pojawiać się niesamowita, anglosaska fantasy.
Ojej… co to były za czasy!!!
Dlaczego o tym mówię? Bo ta książka jakoś tak przypomniała mi o nich. Nie no, pewno że nie ma gołej baby, która kiedyś zwykle mieściła się koło mięśniaka na okładkach takowych powieści… serio, taka była moda… raczej chodzi o sposób pisania. O oną treść, bajdurzenie, bajanie, opowiadanie prawdziwe, na amen i do końca, z przytupem, na całego… o oną magię, o przygodę, o wszelakie osobowości, o coś… innego, nowego, starego opowiedzianego…
Od nowa?
Nie wiem… ale mnie urzekła. Niby nic nowego, jest tajemnicy starzec, jest żołnierz i jest konflikt, do tego magia, czyli zestaw raczej podstawowy, gdy dorzucicie do tego czarownicę, ale… ale jakoś tak, te słowa, ono pisanie, te Ścieżki, ci najeźdźcy, konflikty, tajemnice…
Dobra powieść.
Naprawdę warto.
Warto dla postaci, słów, konfliktu, opowieści. Starych i młodych… no właśnie, to też i o to chodzi, że to jest fantasy dla nas takich bardziej dorosłych. Wiecie, co to pamiętają te niesamowite historie o Thomasie Convenancie Niedowiarku czy Szarym Lisie czy też Czarnych Elfach… i te baby cycate. Ech te okładki z przeszłości… ta tutaj, jest po prostu przepiękna!!! Niesamowicie pogańska i ekscytująco fantazyjna.
Dzieło sztuki samo w sobie!!!
Brawo!
Ach!
Lato!
Te plaże, te wycieczki, one wszelakie siedzenie w domu i kichanie, bo nagle na starość człowiek się uczulenia na słońce nabył. Nabył się? No wiecie sami, dopadło go, bo obecnie wiek oznacza, że można być pewnym jednego, niczego. Ni emerytura, ni zdrowie, ni kurna trądzik wieku starczego… szczerze, oj nie, dziękuję za takie cudowności. Jako obiekt żeński mam dość problemów sama ze sobą.
Ale…
Jest… chłodno.
Znaczy, jak na razie i wieczorami.
A już w nocy bajka po prostu. I tak, wiem, pod namiotem może prewiać, ale chyba po to dają główkę by się zapoznała z prognozą pogody? Chociaż, nie oszukujmy się, mylą się i Google, i DMI. To pierwsze w szczególności. Czasem się zastanawiam, czy wygodniej by nie było, gdyby mieli kogoś w każdym miejscu na Ziemi i pytali się: ej, co tam za oknem masz, a on na to descz… i wklepują…
… teraz deszcz w Google.
Byłoby łatwiej, bo jakoś tak często w Google pada, ale u nas.
Nie.
Taka pogoda oczywiście nie oznacza, że wigotność powietrza wzrasta, tudzież deszcz pada, ale jednak kondensacja się bawi nami. Raz człeka przesuszy, potem znowu schrapi mu wszystko i jeszcze dokopie w zadek biegunką… a czemu nie. To słońce pali, potem znika i człek zamarza. Ciało szaleje…
Nie wie o co chodzi.
Jednak… to po prostu wyspa.
Znaczy Wyspa!
Należy przyznać, iż przez ostatnie kilka lat susza i gorące lato, a czasem i wiosna czy też jesień, była zwyczajnością. Wcześniej wielu narzekało na deszczowe aury czy też niską temperaturę. Kiedyś też było więcej śniegu czy wiatrów, ale teraz… teraz jakoś tak jest trochę chłodniej. Jednak. Mimo onych wrzących dni, wydaje mi się, że są one rzadsze. I te chłodne wieczory sprawiają, że można oddychać, ale susza… susza stała się plagą i na pewno nie pomogło wycięcie znowu masy drzew i krzaków, co doprowadza mnie do pasji szewskiej, kowalskiej i kucharskiej.
Susza sprawia, że nie mamy onych wodospadów, rzeki są pustymi korytami, tudzież ciekami ledwo wilgotnymi. I to boli, bo jednak nasze rzeki są niesamowicie malownicze. I tak, oczywiście że to sprzyja pewnym odkryciom, skamieliny, narzędzia krzemienne, ale jednak… nie jest to coś dobrego dla nas i w ogóle, całego ekosystemy Wyspy. Jest kiepsko. Wyspa się odziemnia. A już po tym wietrznym nadzwyczajnie lecie jakie mamy. Oj tak… nie jest łatwo utrzymać się ziemi na skale…
Bo wciąż jesteśmy skałą.
Bez urazy.
I to radioaktywną!!!
Czyli… jak na razie wiadomo, raz zimno, nawet nie chłodno, raz wrzątek ponad 30 C. Czyste szaleństwo i zero deszczu. Ciała szaleją, mózgi są na dziwnym „standbaju”, więc… jakbyśmy wszyscy czekali…
Ale na co?