„Właściwie…
Wiecie, zawsze było dodawanie.
Wiadomo, że po mnożonemu to raczej szybciej, ale jednak, jakoś tak… dodawanie wydawało się być ostatnimi czasy o wiele bardziej, no takie, bezpieczne. Jak się pomyliłeś to ino o kilka a nie miliony. Łatwiej było wrócić do początku, zamiast przeć ku końcowi, który w mnożeniu jakby…
Nieistniał.
Do końca.
Jakby mnożone mogło się nagle stać doskonałą nieskończonością i jak każde inne nieskończoności, przerażało. Bardzo… więc raczej dodawali. Masło do chleba do tego szynkę, masła nie zeskrobiesz, ale mięsko możesz odjąć i rzucić Fafikowi, który to obgryza ci kostki. Zwyczajnie…
Nicniemnożenie mówił, że jest awatarem Czegoś Większego.
Nie pytali o co chodzi, uznali, że „czegoś” wchodzi w element nazwy, imienia, czy jak mu tam i zwyczajnie, po prostu zaakceptowali jego istnienie. Istnienie w najgłębszej piwnicy najgłębsego lochu, gdzie nie docierało nic poza tym, co było tak dawno temu, że zwyczajnie nie ma to już wpływu na teraz i łkanie przyszłości, która jest tak zaprzyszła, że nikt z nich jej nie doczeka, więc…
Niech se tam siedzi i piece te naleśniki z grzybami.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
W mieście… sierpień.
Na polach i łąkach też sierpień i na skałach i w lasach, nieistniejących rzekach, onych stawach, wodnych oczkach, które lustra są właściwie… niewidoczne… tak, wszędzie sierpień i wszędzie jesień. Znaczy się, nie no, wciąż lato, oczywiście, ale jednak, jakoś tak, jesiennie już…
W sklepach pojawiły się wrosy, a i pod nogami, jakoś tak, wrzosy. Ludzi oczywiście wciąż masa, ale już ona inna masa, jakaś taka mniej wrzaskliwa, jednak w zamian, jakby w tym roku trochę później zjechały się motory, które jako rowery świętymi krowami są i domagaj się dziwnych praw… no wiecie… nie no, pewno, że wciąż rozbrzmiewają echa onego meczowego szaleństwa Polaków… wiecie, tych co to na nasz bus napadli wyspowy, a potem w Kopenhadze mieli się nazbyt dobrze… jednego nawet chyba w końcu aresztowali… i tak jakoś wciąż nie rozumiem, jak tak można?
Kurde…
Z drugiej strony, to nie rozumiem też policji Szwedzkiej i Duńskiej… że co? Że prosili, perswadowali im, zaraz, jak, znaczy próbowali wyperswadować siedzenie w autobusie? Że ino część miała bilety… Znaczy wiem, iż istnieją KIBOLE, ale szczerze? Żeby policja nie mogła po prostu tak… wypierdolić chłopów z autobudu? No weźcie no… jak to? Jeszcze kumam, że Szwedzi, oni są grzeczni, ale nasi?
Nie wiem.
Ech.
Wynik tego taki, że nasi do roboty nie dotarli, tudzież nie wrócili, tudzież w ogóle i ogólnie po raz kolejny Polacy górą. Pewno za potop czy coś. Wiecie, w końcu to, że byli w Danii, nie oznacza, że i o Szwecję nie zahaczyli… he he he.
Z kolejnych szokujących spraw…
Może z Wyspy wydostać się jest trudno, dostać na nią czasem też… ale jednak koty mieć można. Pożądane są takie dzikie, które robią porządki w świecie myszowo-szczurowym, ale takowych mało, bo ludzie głupi są. I już. Nie będę się rozpisywać na temat różnicy zwierzęcia domowego i tego niedomowego, bo szkoda wkurwa, zotawię go sobie na potem, marnować nie będę.
I tak, jeże są lepsze w te sprawy, ale, nie o tym dzisiaj…
Chodzi o koty w ogóle.
Na Wyspie wiadomo, metraż mały i by ekosystem mógł istnieć nie może być zbyt wielu i psów i kotów i koni i krów i ludzi tyż. Taka prawda, z której oto prawdy czerpać winien i cały świat, ale, znowu, po co strzępić wkurwa? Przyda mi się na pewno na później… więc, koty u nas zwykle są jakieś łażące, mają, tudzież powinny, ganiać gryzonie, ale czy to robią, to już sprawa inna. Natomiast dostarczenie do schroniska 37, czy bardziej tak w okolicach 40 kotów, po prostu wstrząsnęło pracownikiem, który ten cały przychówek przyjąć musiał. Od razu rozdzwoniły się telefony…
Wiadomo.
My nie przygotowani.
Tutaj jak jest kot, to ludzi więcej niż kotów. Podobnie z psinami, więc jakby problemu nie ma… a jednak problem jest. Taki wiecie kot pana Schrödingera. Jest i go nie ma. Ale smród jest na pewno, więc… jeżeli jest smród, to chyba kot też. No ale… smrodu podobno tym razem nie było – tutaj wspominamy one remonty duńskiej telewizji prowadzone w mieszkaniach i domach wynajmowanych przez szaleńców, bo inaczej tego się nie da nazwać. No weźcie. Tutaj kotki pchły miały, ale były zadbane raczej i zwyczajnie, starza pani, która je… nie wiem? Więziła? Czy ino karmiła? No kurna nie wiem… więc ona kobiecina podjęła decyzję, że se nie razi i zwaliła wsio na schronisko… jakby kurde ktoś miał za nią posprzątać.
I tak, wolę psy.
Nie, nie jadam kotów, ale rozumiem kolesia, który łapał srajdupy srające mu na trawnik i wywoził je do lasu. No weźcie no, to cuchnie przeraźliwie!!! I zabijają mi ptaszki, nie daltego, ze są głodne, weźcie, u nas takie ptaszki chronione, a te skurkowańce wredne… pewno, że przez posesję przechodzą mi jakieś dwa dziennie, ale wiedzą, że przejść można, ale nic więcej z tego nie będzie.
To dom wron i mew i wróbli i innych skrzydlatych.
Won…
A więc jak sprawa ze staruszką oddającą koty do schroniska? Nie wiem do końca. Wiem, że po Wyspie wieść się rozniosła, więc na pewno już się rozeszły niczym one bułeczki. Weźcie mi kurna pozwólcie zrozumieć jak to tak można mieć tyle tego w domu? Przecież wiadomo, że to terytorialne bestie, nie do końca udomowione i tak dalej… no i żarcie jest drogie, więc… i srają…
Dlaczego nie ma podatku od kotów?
Od psów jest…