Pan Tealight i Dziennik Nieśpiącej…

„Istniał…

I powodował senność u każdego.

Był nadzwyczajnym przykładem literatury z wyrazistym przekazem. Śnij i śpij i nie wstawaj, bo nie ma po co… no, chyba że to siku czy kupa, okay, to możes, pić, dobra, ale tylko woda, nic więcej, nie ma…

Śnij i śpij.

Śpij i śnij…

Dlatego najpierw stwierdzili, że może najzwyczajniej go spalą.

Ale jak to tak, prawie książkę, no wiecie, niby nie była wydana, nie miała reklamy, gołej baby na okładce, czy innych, podobno zachęcających do lektury elementów wystroju zewnętrznego, wiecie… eleganckiej może okładki, tchnącej osobowością i spirytualizmem, która sprawiłaby, iż byłby z niej super kofibuk… no tak, w dzisiejszych czasach jednak tak się spogląda na książki. Niestety. Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nie potrafiła wciąż tego zrozumieć.

I w ogóle to stwierdziła, że nie będzie się nawet starać, bo jakoś tak…

Nie.

… więc po pierwsze wykopali dół, na dno nasypali żwirku i wsio obłożyli najpierw kamyczkami, potem zalali betonem, wsadzili w niego ku ochronie krzemieni, wsadzili Dziennik, potem znowu krzemienie, cement, żelazobeton i jescze dziewica. Wiecie, sezon na Turyściznę, to się jakaś znalazła. Po przejściach, ale wiecie, w dzisiejszych czasach się bierze co jest.

Trzeba sobie radzić!

Może teraz, obłoony jarzębiną i bzem czarnym nie wyjdzie. Wiedżmy z Pieca dowaliły znaków, Mikołajowie zaczantowali jak umieli i mieli nadzieję, że nie odbierze im nikt snu. Bo to zbyt ważne, ale kurna może nie w formie wiekuistej. Przecież na to jeszcze mieli czas, albo też sami woleli wybrać…

Kiedy spać i kiedy… może nie do końca spać?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Zwracanie się „na TY”!

Co to za język bez proszenia się?!!!

No dobra… tak, rzeczywiście, duński jest językiem, który się nie pieści, ale jednocześnie ma niesamowity, choć nazbyt dla mnie tchnący germańską ciężkością, nie jak śpiewny szwedzki, czy kompletnie dla mnie niezrozumiały przy pierwszym uderzeniu norweski… ale podobno daje się dogadać. Znaczy wróć, da się… w końcu i tak obydwie strony przechodzą na angielski.

LOL

No ale…

Skandynawskie języki na papierze to dla mnie często coś nierozpoznawalnego, jeszcze jak ktoś zapomni literek. Bo wiecie, tak poza ilomaś tam zwrotami, słowami, tym szkłem angielskim opisującym szwedzkie lody… no jejku no! Te literki są niezbędne!!! Takie jak w duńskim wyspa, rzeka… no wiecie… jedna literka, a taki urok, no i rozpoznaje się, że to nie duński a norweski, no i to boskie hygge. Chociaż, jak pewno niektórzy zauważyli moim osobistym, ulubionym słowem jest pewne…

… inne słowo.

Ale…

Czy to fika czy hygge, nie da się niezauważyć, iż zwroty duńskie pozbawione są onej tytulatury, która naprawdę na początku dziwnie nam wchodziła. Bo wiecie, do starszych osób tak po imieniu? Dziwne to! No kurde, ale jak… niby można dodać coś, ale tutaj nobody cares!!!

I to nie tylko w języku.

Jednak, może trzymajmy się jeszcze przez chwilę gadania i pisania.

Nie dziękują?

Ale przecież dziękują… to, że Polak odbierze to jako potakiwanie, to jednak ono TAK, to jednak dziękuję, wielokrotnie powtarzane HI, zawsze z uśmiechem, kiwnięciem głową… wydaje mi się, iż tutaj robią TO po prostu inaczej. I tyle. Chociaż coś, co powoli wymiera niegdyś mnie rozczulało, czyli ono HI na drodze w lesie, gdy spotyka się innych „w naturze” wymiera, to jednak było…

A teraz… nie wiem jak to jest.

W ciągu chwili, mrugnięcia okiem jakoś tak wszystko się zmieniło.

Co do proszenia, cóż, też jest wyjście…

A już na pewno jest coś takiego jak intonacja… i tyle. Teraz mamy inny problem, jak ktoś z Polski na nas napadnie, to wiecie, to Pani/Pan, to jednak nie jest w stanie przejść mi przez gardło. W ogóle się zapowietrzam…

Dziwne to.

No ale…

Duński jest językiem dziwnym, bo wsadzają w słowa masę liter, albo ich niewiele, a wystarczy beknąć i facet daje wam hot doga i colę do tego. Oczywiście fransk hot dog, szanujmy się, co nie? Duński język to masa zapowietrzenia się, dławienia i dźwięków, które zdają się nie mieć nic wspólnego z tym, co napisane na papierku. Poproście Duńczyka by przeczytał wam stronę w książce i posłuchajcie jakie to fascynujące. Polecam zrobić ten sam bajer ze Szwedem… nosz jakie zaśpiewy, one intonacje, a te uśmiechy czasem. No dobra, te uśmiechy czasem…

Takie same.

Ale…

Tak, ludzie przestają się jakoś tak uśmiechać.

Jak doświadczyć onych języków i dźwięków północy? No cóż… proste. Polecam to też jako pomoc naukową. Na pewno każdego napadł serial czy film skandynawski. W znaczeniu, wiecie, Netflixy i te sprawy. Nie znam się, ale wiem, że macie podobno w Polsce tureckie seriale, więc kryminały raczej z północy może? Polecam podsłuchać to, co pod lektorem, albo załączyć sobie oryginał z napisami.

I próbować powtórzyć zdania widząc je na dole ekranu w onych literkach…

Zróbcie sobie takie wyzwanie.

Może być… zabawnie.

Szczególnie jak zapoznacie się z… no właśnie, z babciami. Czyli tym w jaki sposób nazywa się dziadków, tudzież, lepszy hardcore: sąsiedzi!!!

Polecam.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.