Pan Tealight i Fałszywy Prorok…

„Pojawił się wraz ze światłami, oną łuną na niebie od słońca, które dawno już zaszło, lekko poszarzałą, dziwnie brzoskwiniową, jakby się komuś ulepek konfitur rozlał po okolicy, nic ino brać łyżeczkę, herbatniczki i… i tak jakoś wstąpił, wślizgnął się w ich świat… cały brzoskwiniowy i niepałający do niego natychmiastową ansą. Azaliż z czasem, ona ansa, tudzież inaczej mówiąc Bóg Wkurwa i Bogini Wkurwienia się napracowali, no i było jak było. Ansa się znalazła.

Nie polubili go… resztą, nie był pierwszym.

… więc…

Powiesili go…

Nieistotnym było to czy fałszywym był czy nie, zwyczajnie, mieli już ich dość. Onych większych i mniejszych proroków głoszących pierdolety o umartwianiu się i byciu lepszym, z brzuchami, kontami na Malediwach, gdy tymczasem tutaj i teraz nie ma co do garnka włożyć, a tak, jak sobie Prorok Fałszywy obeschnie, to może i nawet część go będzie na zimę.

A przecież ma być groźna.

Żeby nie było, najpierw sprawdzili…

… mięso było jak najbardziej prawdziwe.

Właściwie… nawet nie było potrzeby go doprawiać. Żadnych ziół, wot trochę soli i pieprzu, ale szczerze tylko tak jakby dla ruchu, dla onej całej maestrii gotowania. Machania nad mięsem, jakby naprawdę miało to znaczenie. Jakby odprawiali jakiś rytuał. Albo i coś więcej, chociaż, czy było coś więcej?

Ale w końcu… Prorok.

Tera już Suszony.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Mitologia nordycka” – … no oczywiście, że nie wiedzy kompendium, no weźcie no. Książeczka niewielka, piękne wydanie, zarysowanie wieczka, onej otoczki… nic więcej. Podstawowi bogowie, ale przecież jeśli sięgasz po Gaimana, to chyba oczekujesz czegoś innego…

Słów.

Opisania świata.

I to tutaj jest. Obecne i drżące, tchnące mieczem, magią, potworami, stworami, bogami, bóstwami, światami ułożonymi na barkach drzewa… po prostu… lekka, prosta, pewnego rodzaju wprowadzenie. Jak będziecie chcieli więcej, to będziecie wiedzieć, gdzie szukać. To nie jest trudne…

A jeśli to wasz początek w tym temacie, pobawcie się.

Małe, czarne, jebane…

Wkurwiające, popieprzone, chude żmije rąbane…

No wiecie, te muszki letnie.

Podobno nazywa się je przecinkami i to superancka nazwa jest, bo skurczysyny może nie gryzą, ale od nadmiaru przecinków nawet najbardziej wytrzymały człek, po prostu pęka. Ocierasz się o wszystko, ściany, ludzi, ręczniki, niekoniecznie twoje, wpadasz w wodę, wypadasz z wody jak trawisz na muszki… kolejna cudowność życia w cieple i suszy. No wiecie, robale.

Okay, robale jakie u nas są, każdy widzi. Poza naszym endemicznym pająkiem nie ma chyba tutaj nic więcej takiego… dla robalogów specjalnego, ale, jeśli przypatrzycie się bardziej, możecie spotkać dawno przeze mnie niewidziane Filipy. Znaczy te no, pasikoniki. Cykadują tak, że cholera bierze, no ale…

Potem są przecinki, są muchy, chociaż – odpukać – końskiej na przykłd dawno nie widziałam. Mamy i pchły, mamy muszki w piachu, mamy pająki, w zależności odległości od lasu zmienia się i wielkość i grubość, ale też i między skałami można spotkać ogromnego… a jeśli o skałach mowa, uwaga na nierobale. I nie golasów się opalających, a jadowite żmijki.

Po prostu.

I te robale co trują.

Śliczne są!

… więc jeśli chodzi o robale, to na pewno wielokrotnością upierdliwą, wszelaką nieustępliwością w obejściach, często nadmiernie są one… erm, alleluja! Znaczy naprawdę. Nawet w tych zwykłych domkach, z małymi ogródkami… Jeśli zobaczycie klinkierowe domki, uciekajcie, albo pryskajcie od razu i w środku i na zewnątrz, one w podłogach betonowych siedzą… bo tym ekologicznym czymś jak pryskają, to wiecie, sobie mogą. Kurde! To nie pomaga. Nic się nie dzieje… wrzątkiem polane nawet się odradzają, popsikane jednego roku, zniknęły by pojawić się znowu.

W dywanie!!!

No po prostu klątwa!!!

W lasach oczywiście mrówki są o wiele większe i przystosowane do lepszych warunków posesji bardziej zalesionych, chłodek pod choinkami, te igły, latem trzaskające szyszki od gorąca tam w górze. A one wciąż do tych gigantycznych kopców coś noszą. Wzięłyby i ciebie, ale kurde, nie chcesz dłużej postać. Od razu się ruszasz i drzesz japę, że gryzą i pbrażasz mrówki!

Jak tak można?

No, naprawdę?!

… i jeszcze ślimakowie.

Tia, ślimakowie, to odrębny element istnienia. Zeżarły moje te „to become” kalafiory! Na pewno one albo inne tam motylowie. Nosz nie mogę. Dlatego posiadanie ogródka, to tutaj szczera i przepotężna opieka, ochrona i ciągłe sterczenie z jakąś bazooką przy grządkach. Wiecie… jak nie robal, to sarna, jak nie one to ptaki, a jak nie to i to i to, to są jeszcze zwykłe palącego słońca promienie.

Nie mogę!!!

Ktoś mówił, że to raj?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.