Pan Tealight i Pośmierć…

„… przecież Wszechświat jest nieskończony.

No jakże mogliście myśleć, że Śmierć i koniec, nie… Śmierć miała kuzynkę, Pannę Pośmierć. Której nikt nie lubił, a już Śmierć z żoną w ogóle!!! Nie znosili tej suki, tego wymądrzania się, że taka ona najpiękniejsza i najcudowniejsza, i jeszcze posiadłość jej największa i boska wprost, no i oczywiście podatków nie płaci, bo przecież i doprawdy właściwie… no tylko ona jest Końcem Prawdziwym i Oną Nicością… japa bezzębna jej się nie zamykała. Wyglądała w ogóle jak jakaś jasnowoskowa kukiełka z dolepionymi włoskami, lekko taka, śliwkowo sina pod oczami i w dziwnych innych miejscach, zagłębieniach…

I wszystko umiała.

Wszystko.

I w onym wszystkim była najlepsza i najgenialniejsza i w ogóle…

Bardzo dużo mówiła. Bardzo, lekko sepleniła, do tego mlaszczyła, mlaskała, ogólnie wydawała dziwnie wilgotne dźwięki z każdym słowem, westchnieniem, przytupem, kropką i przecinkiem, które akcentowała na sobie tylko znany sposób, ale wiedzieli, że one tam są… czuli je.

Siedziała tak i bleblała. A ona cała hossanna i alleluja na jej własny temat była narwna, bogata i przenikająca każdego. Przenikająca i niepozostawiająca w niesłuchającym ni nawet trzepotu motylich skrzydeł, tudzież długich dziewicy rzęs… wiecie, takie prawdziwej dziewicy, co się za torebkę jeszcze nie sprzedała i za komplet od Gucci, czy innego tam od kostki do kibla.

Influenserki…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Sługa honoru” – … okay, drugi tom. Drugi tom drugiej trylogii, ale nie do końca ciąg dalszy, chociaż z drugiej strony tak, ale jednak… tosz to przecież całkiem inny czas, inne postacie, inne…

Okay, nasz główny bohater wciąż żyje i jego „kuzyn” jak najbardziej też… ale to nie Polska i Rosja, nie… tym razem mamy całkiem inne krainy, zalatujące azjatycką estetyką, która zdaje się być w literaturze fantasy ostatnio nader… modna. I nie, nie podobała mi się na początku, nie przekonywała mnie do siebie, ale… to wciąż ten sam, dowcipny autor, na szczęście trzymający się pewnych schematów, ostro rysujący swoich bohaterów, za co jestem wdzięczna…

Konsekwentny, więc…

O tym razem ofiarujący nam nowych przyjaziół. Nowych, a jednak dziwnie znajomych. Zabawnych mężczyzn, dzielnych, pełnych sprzeczności, nieodgadnionych, oraz… oj, jak on te kobiety musi kochać. Jego bohaterki to po prostu, kurna, jak ci szpili zatrutej która nie wsadzi, znaczy, że nie kocha!

Oj tak!

Drugi to, lekko przewidywalny, może miejscami dziwny, może i lekko niespójny, ale tutaj cłowiek ma takie oczekiwania, że… czyta się to jak niesamowitą przygodówkę i tak, powinno się najpierw przeczytać tomy z pierwszej trylogii i pierwszy tom tej… Materia secunda to w końcu! Nasz bohater uczy się coraz więcej, i więcej obrywa, ratują go cuda, ale… to wiecie przecież…

Chociaż… może nie wiecie?

No dobra, wrzątek w końcu przyszedł w drugiej połowie lipca… ale wciąż, nie taki powalający, odbierający dech. Wystarczy cień i jakoś daje się oddychać, a może zwyczajnie człek stara się już we wszystkim odnaleźć chociaż coś pozytywnego, bo cały ten świat jakoś tak, no zwyczjanie…

Opierdala nas na każdym kroku.

No ale… ten heatwave z UKeja… Najpierw miało być 30, potem trochę mniej, w końcu wyszło chyba znośnie, choć jak dla mnie zbytnio i nazbyt, weźcie te gorąca no! Dajcie nasze zwyczajowe mniej niż pokojowa temperatura!

Pasuje nam.

I popływać można spokojnie.

No ale… mamy lato, drugi miesiąc lata wakacyjnego nadchodzi, a to oznacza oczywiście zmianę Turyściznowego przedziału wiekowego. Oczekujemy mniej dzieciarni, więcej młodych i rowerowych, może i mniej hałasów, ale jednak, wciąż trwa sezon. Jednak dla Skandynawii sierpień to już jego końcówka. Jakoś nigdy nie wliczali września do tego wycieczkowego czasu. Pojedźcie do Szwecji we wrześniu i poza miejscami, gdzie znajdziecie przeceny ponad 50%, znajdziecie i wiele takich, w których po prostu pocałujecie klamkę…

I to już zaczyna się z końcem sierpnia, bo lato tu trwa ino jeszcze miesiąc. Kurcze, miejmy nadzieję na chłodniejszy sierpień i jesień liściastą, niewietrzną nazbytnio… tak, by liście jeszcze były…

Malwy w tym roku, ten kwiat wyspowy, jakże charakterystyczny, wyrastajacy z i tak wąskich przeraźliwie, a najczęściej właściwie nieistniejących chodników, przytulające sie do domów… no cóż, w wielu miejscach, jak w Svaneke, nie istnieją już. Niestety. Nie wiem dlaczego. Wiem, że wiele drzew też zniknęło i szlag mnie trafia w tej całej pustocie, bo choć rozumiem ludzki strach przez powalonym na dom drzewem czy gałęzią w oku, to jednak, no nie wiem, jak tam latem się gotujecie?

Trudny temat.

Co do deszczu… nie pojawia się, a nawet jak coś tam spadnie, to człek jakoś pewien jest, że te sikające aniołki to prawda… tia, w dzieciństwie mnie tak straszyli, że deszcz to sikające aniołki. Trauma na całe życie!!!

Ale… wracamy na Wyspę.

Czasem się zastanawiam, co kieruje ludźmi, którzy chodzą do sauny?

Szczerze.

No bo, choć oczywiscie świadoma jestem różnicy wrzątku i pary, a suchości i wrątku, to jednak, okładanie się witkmi, gołe tyłki na drewnianych stołkach, woda, para, bez urazy, ale jak ktoś chce się n golasów popatrzeć, to rozumiem, ale jeśli nie jest zboczony, a wprost intymnym woli być i sam ma oną saunę w domu i latem korzysta… albo te balie z wrzątkiem, w tkórych ludzie się kąpią…

Często co to dopiero się zapoznali…

Serio?

Rozumiem parówkę i pozbycie się toksyn, syfów i tak dalej, ale jak tak wszyscy w jedną balię, pomiezczenie, to serio… po tym szorowałabym się tydzień, a nie skakała w zimną wodę. Ili przerębel… tak wiem, ja to ja a inni to inni. a jednak sorry, lecz większość, prawie każdy marudny jak gorąco.

A jak już pogoda dobiega stopni czterdziestu… ojej!

Dramat…

… więc jak to jest z saunami?

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.