Pan Tealight i Kostrucha…

Kostrucha

No właśnie, chodziło o to, że w  jej imieniu, oraz właściwie mianie, zawodu nazwie, nie było nic… niewłaściwego czy też obraźliwego. Naprawdę. Pochodziła z czasów, gdy słowo ruchanka było czymś zwyczajnym, no dobra, groźnym i naszpikowanym bronią wszelaką, ale jednak…

A teraz…

… tosz głupio jej było się nawet przedstawić, więc Pan Tealight upiekł w jej imieniu bułeczki z tęczowej porzeczki, której nikt nie lubił za oną radosną kolorowość, ale smakowała jak jebane chmurki z nieba anielskiego, wiecie, w tej wersji Disneyowskiej bardzo… słodko i perfumowato i jeszcze z domieszką allelujowatości. Oj tak… ale wciąż jej nie lubili, więc mogli spokojnie popełnić ten nie do końca kanibalizm. No bo przecież się podzieliła się Kostrucha ze wszystkimi, no jak inaczej, jak wgapia się w ciebie masa oczu i patrzałek wszelakich… naprawdę wszelakich, niektóre trzymały się na włosku… zdawało się, inne znowu były całym ciałem…

Chyba?

Nie miała innego wyjścia.

Czasem lepiej od razu dać niż nawet się zastanowić nad zatrzymaniem dla siebie, bo jak wetkniesz w kieszeń, jeszcze nie daj panie taką blisko miejsca wrażliwego, ugryzą, coś stracisz razem z onym żarcim tam skitranym i jeszcze… Głupie to, naprawdę. Lepiej od razu się podzielić.

A niech żrą i srają.

Na amen i lullabaje!

A ona… w rejonach miłości własnej i pewności co do swojej osoby, siły jakiejś i tak dalej, a już asertywności, to wszelako była jakaś niedorobiona i niedociągnięta. Oraz mocno niedouczona. Niby miała jeszcze czas, ale kto to wie ile onego czasu miała naprawdę. W końcu jak tak dalej będzie postępować, robić to, co robi, pałętać się z tymi, o szarości nocy, niezagłębiając się w ciemności…

Pozostając na krawędzi, granicy, czy jak ją zwali…

Cóż.

Mogła to być jej ostatnia chwila.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Siedzę na tarasie i tak sobie myślę…

Widzicie, ludzie często mówią, że przeprowadzą się nad morze i codziennie będą chodzić na pacery, że one wschody i zachody słońca będą fotografować, że przez cały rok, serio dla zdrowotności co wieczór i w ogóle… Kto to kurna wymyślił? Szczerze, kto to wymyślił, nigdy nie mieszkał nad morzem. Nad morzem, gdzie brzeg może być różnorodny, śmierdzi czasem, a właściwie i okresowo, do tego Turyścizna zabiera ci prywatność nagich zachodów słońca i jeszcze…

Tia…

Wiatr.

Żeby nie było, możliwe, iż to najbardziej wietrzny lipiec od jakiegoś czasu. Możliwe, że też najzimniejszy… możliwe jest wiele rzeczy i spraw zachodzących pod słońcem, czy też pod onymi chmurami, a juz na pewno zmienność morskiej pogody jest najbardziej przewidywalna. Znaczy, że jest ona zmienna, to jest przewidywalne, normalne, logiczne. I nie wiesz czy będzie ten zachód, czy wschód… a jeszcze lato na Wyspie oznacza jakieś 4 godziny mroku względnego…

… więc…

Walcie się.

Możecie sobie marzyć o spacerach i możliwe, iż uda się wam przez jakiś czas je uskuteczniać, ale aura, człowieczeństwo i inne takie w końcu lekko was unormują. Znowu zrobią z tego coś… hmmm, specjalnego.

I już.

I fajnie!

Bo najważniejsze, to sen i wiecie o tym. Letnie wschody czy zachody słońca sporadycznie są spektakularne raczej polecam te listopadowe. Rany, one to potrafią rozwalić system, ale… co do chodzenia, jest cudowne!

Ale… jak już mieszkasz z onym widokiem na morze…

To też idziesz do zwykłej pracy, musisz wyczyścić rynny z ptaskiej kupy i wyrwć chwasty pod domem, więc… bryzę czuć, prawie jakbyś był na plaży, zresztą, przecież to wyspa, tutaj pojęcie plaży jest względne!

A potem… zapatrzysz się na motyla, wronę, mewę…

I nagle uświadamiasz sobie, że to co one wyprawiają jest o wiele ciekawsze, niż to, co wyrabiają w internetach i zaczynasz kwestionować to, co robią ci tak zwani ludzie i jeszcze… no cóż, na Wyspie są miejsca, wciąż, gdzie internet jest raczej słaby, słabieńki, stary, stareńki, trochę takiego cytowania bajki o Klaruni Koronczarce… literacko coby było, no i… naprawdę można popłynąć.

Zapomnieć.

Nie, że z Wyspy popłynąć, choć też można.

To już powoli koniec lipca, a przyznać muszę, że było nawet chłodnawo. Znaczy nie tak jak bym chciała, „minus siedemset” ale wiecie, jednak ten etap prażenia nie był aż tak zauważalny… odczuwalny. Oziębianie człek załączył na dwie noce i tyle. Nie żeby nie chciał co wieczór, ale jednak, po pierwsze na zewnątrz naście stopni, a po drugiej, mimo nagrzanego domu, to jednak, wiecie…

Jednak nie stać człowieka.

Nie oszukujmy się, kryzys wszędzie.

Kolejne miejsca się zamykają, a mnie zalewają reklamy piaskownicy w Nexoe. Oczywiście, że bym poszła, ale wciąż, nie stać mnie. Ale jak pójdziecie, to bawcie się dobrze. Nie, dzięki za zdjęcia. Mam już dość reklam.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.