„Bez fantów miała być, a i tak przyszli.
Gromadnie zalegli wzdłuż rzeczki, na moście, przy drodze i ścieżce, pod drzewami i na nich, na ziemi i niebie, niektórzy nawet próbowali w rzece, ale ta była dziś bardzo kapryśna i zwyczajnie zmieniła się w aromatyczną breję, nigdzie niepłynącą, więc… Siedzie, niszcząc trawę, prawie włażąc w ogródek póki Jednorożce się nie wkurzyły i położyły kres sprawie, w znaczeniu żyć trochę zabrały, ale nic to…
… one wciąż się przecież plenią…
Te życia.
… siedzieli i leżeli, niektórzy nawet zwisali, turlali się i tak dalej… brudzili, no przecież większość przylazła z dzieciakami, jakoś tak kompletnie nie kumając, że to raczej zabawa dla dorosłych, no i czas raczej też był na kładzenie bachorów do łóżek, albo w piecyki, więc… nie no, ci ludzie dzisiaj. Jacy oni są roszczeniowi… Trzeba było spuścić kilku Ochroniarzy ze smycz i w końcu…
W końcu można było zacząć.
W końcu…
Ale właściwie, co?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zapisane w kościach” – … wyspa. Oj, nie oszukujmy się, jak ino w opisie jest i wyspa i zbrodnia, to jakoś takoś, no wiecie, mnie ciągnie. Bardziej… Ale ta książka, nie wiem dlaczego, ale jakoś najpierw przeczytałam ją, potem tom pierwszy i nie polecam, chociaż i tak wciągnęła, potrzepała i…
No tak, zakończenie.
Naprawdę jedno z lepszych tego autora.
Ale…
Oto spotykamy się po raz drugi z naszym lekarzem – antropologiem sądowym, człowiekiem po przejściach, no wiecie, zwykły facet. Zwykły i niezwykły, bo to, co on przeżył, sprawiło iż zmienił swoje życie. Że wszystko jakoś tak się przekręciło o 360 stopni, że wszystko jakoś tak… odeszło, zmieniło się…
Ta wyspa,
Te morderstwa…
No jakby wszystko krzyczało do niego. Jakby naprawdę go pragnęło. Jakby… właściwie chciało mu ofiarować jakąś dziwną ucieczkę. W pracę, w zbrodnię, ale jednak… Okay, wiem, niektóre sprawy są aż nazbyt oczywiste. To ten sam autor, czasem wprost potykający się o swoją fabułę by potem nagle wybuchnąć czytelnikowi w twarz odkryciem, które nas zaszokuje.
Które nas omami by znowu potem… oj tak, dobra ta powieść. Ona atmosfera odcięcia, wyspa samotna, ciągle ci sami ludzie, brak miejsca by uciec od wszystkiego poza onym jednym, ostatecznym… miodzio!!!
No więc jest chłodno…
Zimno nawet jak na to co człek pamięta z ostatnich lat, ale nie sprzed nastu lat. Bo kiedyś takie było lato, zawsze z onym wiatrem, kilka dni w lipcu cieplejszych, ale nigdy nie palące słońce i straszliwe susze. Nie… ale potem wsio się zmieniło. Susze i ponad 30 stopni, nagle człek zaczął przysysać się do wiatraczka i chłonąć jakiekolwiek ochłodzenie. Jednak w tym roku… dziwnie nie musi.
Wprost marznie.
I dobrze mu z tym.
W końcu tutaj tak właśnie wyglądały lata, kiedyś. Wielu już zapomniało, ale nie ja, oj nie… ten chłód, brak palenia, to dziwne, wszelako bardziej dla mnie odpowiednie wietrzenie. No dobra, doniczek z kwiatkami sobie nie powieszę, bo nie oszukujmy się, wiatr porwie, wyrwie i znajdzie się to w Szwecji, więc…
Coś za coś. LOL
Wciąż… wolę chłód.
Jak Turyścizna na to reaguje? Zapewne negatywnie. Zimne noce, deszcz, chmury, woda chłodna i niekwitnąca… pewno im to nie pasuje, ale wszelako mam to gdzieś. Przecież mogli pojechać gdzieś indziej. Gdzie ona pogoda wrząca zapewniona mocno i wyraziście. Może i drożej i dalej, ale jednak…
No nic…
Przejeżdżając ostatnio przez Wyspę muszę przyznać, że jak zwyle… wiele się zmieniło. Głównie w postaci onych ekologicznych inwestycji, które u nas chyba mają za kazym razem krótki termin przydatności do spożycia.
Naprawdę sezonowy.
Te pola, łany kwiatów, które można sobie było zbierać, oczywiście za pieniądze… nie istnieją. Lepiej, podobno ziemia już sprzedana, nic tam nie ma, nic nie będzie w tym sezonie… kwiaty nie odrodziły się, co mnie trochę dziwi, bo moja łączka może i dosiana jakoś, ale to co na niej wyrosło, to raczej nie to, co myślałam, że będzie, ale… ona żyje własnym życiem…
Bo to dzicz.
… ale wiecie, pieniądze na inwestycje ekologiczne płyną…
I ludzie je biorą… a ja pluję sobie i w buty i w brodę, że tak nie potrafię. Na przykład ona łączka co to podobno jest tutaj u nas w Gudhjem pod muzeum. Wiecie, tym kolejowym, czerwonym… tia, to łąka, tia, dostali na to simoleonów sporo i tak, ta dziura to miał być staw… ekhm, w imię biodiversitetu. Versitet to może ja i widzę, ale bio czy eco, to wiecie, raczej nie widzę.
I wciąż nie rozumiem…
A raczej kurna nie rozumiem, dlaczego po raz kolejny JA tego nie rozumiem.
No weźcie no, jak ja się tak na swoich błędach uczyć nie mogę, po tylu latach, babo no… głupiam jakaś no! Jak nic!
Głupiam!!!
A pomyśleć, że i pandemia była i wszystko, przecież można to było zrobić, na powietrzu, spokojnie, tosz to wielu ludzi nie trzeba, nie trza gromadnie, jeden cżłowiek styknie… albo i trzech w oddali postawionych.
Rany Julek no!!!