Pan Tealight i Martwiciel…

„Były Panny Płaczki, były i Wdowie Smarki, były One Łkające i jeszcze… wielu ich było, więc dlaczego nie mógł być on…

Martwiciel?

No przecież ono okazywanie uczuć nie było wyłącznie stosowane w kobiecych osobistościach, a może było? Było ino właściwe babom, no i lepiej im wychodziło, pokłady wody też na pewno miały w tym jakieś znaczenie, w końcu PMS ma podzielną uwagę i możesz i płakać i sikać i się pocić… a jeszcze przy klimakterium czy innym tam, no jak to się nazywa, no geriatrie, ale nie do końca?

Eeee… menopauza?

No wiecie, to coś dziwnego, jak to niektórzy mawiają, w końcu koniec klątwy, ale inni znowu, inni znowu mówią inaczej, więc… nie wnikajmy, w końcu tutaj chodziło nie o zwyczajowe przemijanie, czas i tak dalej, chociaż wkurwiające, że baby tak cierpieć muszą, no ale… babom to zwykle pod górkę. Dlatego ładnie mogą sobie dupki zrobić, no ale, to też nie o tym… miało być o nim, a znowu o kobietach.

Tudzież bytach wszelako łzawych i żeńskich.

I pogrzebowych.

Albo raczej i dokładniej onych się umartwiających na pokaz. Bo jakoś tak chciały sobie popłakać, bo jakoś tak życie je dojeżdżało, bo jakoś tak, zwyczajnie im po prostu pasowało, depresje i inne schorzenia to ułatwiały… i jeszcze, jeszcze chciały i dobrze wyglądały bez makijażu. No wiecie… albo miały permanentny.

Czy coś…

A on?

Cóż…

Denerwował je od początku i wcale nie chodziło o to, co miał w gaciach, albo nie miał, ale mówił, że facet, martwiciował się za kasę nad trumnami i urnami, na pogrzebach ladowych i morskich, a nawet raz skoczył ze spadochronem i delikwentem… chodziło o to, że był większy od zwykłych dam płaczących i jakoś mógł pewne sprawy ciągnąć dłużej. Na przykład siku mu się nie chciało.

Rąbany Martwiciel.

Zniżkę też miał!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Miasto i mury i morze…

Właściwie, to właśnie to tutaj jest najbardziej niesamowite… one mury, ściany domów, murki otaczające mikroskopijne ogródki, wszelakie przestrzenie wyrwane „metropolii” i jeszcze gaardy, które wciąż można tutaj znaleźć, właśnie w mieście, chociaż… nie wszystkie pełne. Większość tylko szczątkowe… a do tego morze. Widoczne poprzez przestrzenie między domami, rzadkie, wyczuwalną solność powietrza i jeszcze, oczywiście te przejścia. Nie dla aut, czasem nawet nie dla rowerów…

Tylko dla nóg.

Tak, do niektórych miejsc dotrzecie wyłącznie na nogach. Zmęczeni, spoceni, pamiętający, że do kibelka zawsze można dojść, a kibelki u nas są całkiem niezłe, więc nie ma boja, nie posikacie się… może nie ma już onego czadowego miejsca do pływania, może nie ma już tego portu, który pamiętam, ale jednak… wciąż jesteśmy na wyspie, wciąż otoczeni wodą, wciąż… może nasłonecznieni, ale też i często mocno przewiani. No co jak co, ale u nas wieje często. Milusio.

Ale mury…

Niektóre domy pozwalają za nie zajrzeć, ot uchylona furtka, niedomknięte drzwiczki, albo… wścibskość własna, czy też rośliny, które może postanowiły popatrzeć na świat poza murem. Bo mury one otaczają bardzo prywatne ogródki. Bardzo zamknięte, ciche przestrzenie, takie… „tylko moje”. Jakby udowadniały, że wciąż jeszcze w ludziach tkwi ono pragnienie ziemi…

Nie tylko w onych doniczkach na schodkach, wiszących kwiatach, rzadko spotykanych, bo przecież wieje…

W wystrojach okien.

Ale morze…

Bo widzicie, idąc wzdłuż miasta, w końcu człek łapie się na tym, że ma dość architektury i chce tej wody. Onej słoności i tak dalej i tak znajduje zejście na dół, może to obok pomnika z II WŚ, może inne, ale znajduje, stąd, z ulicy, codnika, widać, że domki usytuowane na onej skarpie, wzniesieniu… właściwie są komiczną dość, ale i malowniczą mieszanką architektoniczną wszelakich stylów. Niektóre wydają się martwe, inne mają pranie się suszące, a jeszcze inne, zabytki.

Wiecie, jak wszędzie.

Ale…

Z tej strony i kościół i ruiny i to wszystko wydaje się być takie dziwnie niepoukładane. Takie jakieś miszmaszowate. Ale jednak, pasuje do skarpy, skały, do onych dróżek, kamieni. Wszystkiego.

A po drugiej stronie pustka morza…

No dobrze, nie do końca taka pustka. Tutaj prom, tu drugi, jeden właśnie wypływa na kontynent. Wiecie, daleka droga, bo do Danii. LOL Jak do Ystad to szybciej. Bliżej… po drodze zmienia się cena czekolady opodatkowanej w Danii i alkohulu – problematycznego w Szwecji, no wiadomo. Te zabawy naprowmowe. Znaczy żadne tam zabawy, jedzenie i mikro sklepik i już…

Ale…

Idziemy dalej… wzdłuż malutkiego, miejskiego portu, wiecie, dla zwykłych ludzi, wpatrzeni w one łódeczki zdolne dotrzeć na drugą stronę Wyspy często szybciej niż auto. W oną wodę, tak dziwnie czystą, w tą ciszę po odpłynięciu promu, podest dla ludzi wygląda, jak jakiś rozczłonkowany statek kosmiczny, w ogóle, wszystko to tak się zmieniło od kiedy port rozbudowano i wciąż się zmienia…

Nowe projekty, nowe maszyny…

Za dużo nowego.

Uciekam.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.