„Zdarzało się…
I wcale nie było wiadomo kiedy się stanie i wcale nie można było przewidzieć czy się wydarzy i kiedy i jeszcze… w jakiej mocy i czy będzie choć częściowo przewidywalne, no i przede wszystkim czy będzie na chwilę, czy jednak na zawsze? No wiecie, tego to nie było wiadomo tak ot od razu…
Nawet jak ju czułeś, że to ten dzień.
Ten czas.
Wiedziałeś… ale też potrafiłeś wciąż trwonić w sobie oną świadoość, że inni mogą serio mieć to gdzieś. Tak po prostu kompletnie gdzieś. Albo, co gorsza, jakoś tak, no wiecie, mogą uznać cię za wariata, czy coś, a nie za artystę zmysłów. No wiecie, w końcu to ono barwne szaleństwo. Ona chwila, dłuższa, krótsza, w której jesteś w końcu człowiekiem prawdziwości najmocniejszej! Jesteś pełnią człowieczeństwa, fontanną szaleństwa wszelako przebogatego i kreatywnego, którego każdy potrzebuje, a który juz jest na wymarciu… wiecie…
Obecnie szanuje się ino szufladkowaną normalność, a przez to…
Przez to wszystko jest tak… płaskie.
Przewidywalne.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Polaki cebulaki?
Ha ha ha.
A wiecie co?
Oto jest jeden z największych sekretów tego miejsca… Chociaż, po prawdzie… to nie wiem, jak już tu pomieszkacie, choć kilka wieczorów, to wiecie, od razu się skapniecie, bo dość intensywny i na dodatek znacząco znajomy aromat unosi się po ulicach, nad morskimi falami, nad skałami i drzewami… nawet między ścieżkami, domami, stuka w okna, pobudza soki trawienne, wszelako…
Jest znajomy.
Jest codzienny…
A co bardziej fascynujące, to całodzienny. A tak, cebula dobra jest i na rano i na wieczór i może w tym momencie robi się wam lekko dziwnie, bo smażone na noc, albo tak z rańca ona pieczeninka… to jednak tak, tutaj tak się je. Podobnie jak żółty ser z dżemem i chleb z cienkimi wafelkami czekolady… jak one bułki z nutellą, czego nigdy nie rozumiałam. Bleeee!!! No weźcie no…
Ale…
Fakt jest taki, że u nas najwięcej cebuli schodzi w kuchniach!!! LOL
… więc, możecie się pośmiać.
Cebuli schodzi u nas wiele.
Za oknem obecnie niebo podeszczowe… może nie popadało wiele, ale jednak, lekko pochmurzone, ale już błękitniejące, kwitnący wciąż żywopłot i głogi, niektóre i jeszcze, one wszelkie nowości na horyzoncie, który stracił oną swoją brązowość… Teraz wszystko puchate i zielone i jeszcze…
Jakieś takie czekające na coś.
Ale w dzisiejszych czasach jakoś tak, no po prostu człowieka ogarnia dziwny niepokój, taki inny, bardziej niepokojowy, kiedy czuje, że to wszystko na coś czeka. Mam już dość zmian, zaskakujących odstępów, a potem braku odstępów, które szczerze mi odpowiadały. Jedni wciąż w maskach, wyglądają jak szaleńcy albo alienowie jacyś… i nie wie już człowiek czy to jemu odbija, bo nie ma ust zatkanych, czy jednak…
Jednak nie?
Na promie jak człek widzi teraz kogoś w masce, to zaczyna paranoidować.
Bo wiecie, nie wiadomo czy to oni są chorzy, czy boją się innych? Czy zwyczajnie z innego kraju, innego świata, wszechświata, jakoś tak… boją się wszystkich i wszystkiego, a może jednak? Może… jest coś, o czym nie wiemy? A może to jednak lepiej by nie wiedzieć? Może tak lepiej?
Może?
Nie wiem… ten świat już nie jest tylko dziwny… jest straszny.