Pan Tealight i Mistrz Niedopowiedzeń…

„Właściwie…

… nie, nie znaczy to, że mówił nic.

Znaczy mówił wiele, bardzo wiele, japa mu się nie zamykała, dowadniał się dożylnie, wszelako nie dbał o higienę jamy ustnej, więc było to problematyczne, ale jednak nosił też dziwny hełm, więc…

No tak.

Miał hełm na głowie, wiecie taki sprzed wieków, co to kiedyś w nich nurkowano, czy coś, ino, że on w środku miał rybki… chyba je żuł, czy coś, lekko jakieś dziwnie nie do końca takie wciąż żwanwe były, no i latające były, więc już w ogóle to było fascynujące. Wiecie… tutaj nikt nie zwracał na to uwagi, ale jednak, jakoś tak było to fascynujące. Doprawdy niesamowite. Był czymś…

Wielce nowym.

Jakoś odwracał uwagę od wszystkiego, co się wydarzyło, a wydarzyło się wiele… i wciąż wydarzało, chociaż jego nikt nie słuchał, więc wielu wiele mogło umknąć, ale… tak, czasem warto kogoś posłuchać, nawet jeśli to zabierze wiele czasu, waszego czasu, to czasem coś fascynuje, albo ostrzega, więc…

Może jednak im tam dobrze było?

No rybkom… wiecie, może to przykład symbiozy, czy coś? Może to jednak nie było jednostronne? Wykorzystywanie i tak dalej? One coś z tego miały, on coś miał, a cała widownia, która wciąż jakoś nie do końca rozumiała, pojmowała ono znaczenie bycia oną widownią… to jednak, tam byli… a taka jest chyba definicja widowniowania, czyż nie? Przecież nikt nie zmusza do patrzenia…

A już słuchania nie da się sprawdzić, zwykle nie ma jakichś egzaminów po widowisku tym bardziej, że… no wiecie, to się nie kończyło, albo, nie wiedzieli, czy on przestanie, kiedykolwiek. Kiedykolwiek?!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Koralina” – … hmmm… Czasem myślę, że obok „Gwiezdnego pyłu” to moja ulubiona książka Gaimana. I nie do końca wiem dlaczego… przez rodzinność? Czy coś więcej?

A może odnajdywanie w niej siebie?

Nie wiem…

Ale bardzo chciałam odzyskać tę powieść. Właściwie maleństwo, ot garść stron, a jednak, jakoś tak, ta historia dziewczynki i jej rodziny sprawia, że znowu inaczej patrzysz na swoje dzieciństwo. Na te pomyłki, które nimi nie były, były tylko lekcjami… na wpadki, które też nimi nie były, tak ci wmówiono, na zdjęcia, które wcale nie pokazują tłuściocha, ale kogoś, kto jest chory…

Na ludzi…

Oj weźcie, kto z nas nie chciał wymienić rodziców… nie marzył o nowym domu, albo w ogóle domu, oraz… no tak, to trochę Alicja, ale taka, której drzwi prowadzą w rzezywistość. Nie marzeniowanie, chciaż ono też, ale jednak… to opowieść o pragnieniu rodziny, bliskości, ale też… dzieciństwie. Które wcale nie jest takie proste. Przecież dzieciństwo to czas przed dorosłością…

Polecam.

Szwecja, kamienie i pogodowe szaleństwa.

Właściwie… to chyba raczej nie pojmuję tego do końca, ale tylko i wyłącznie dlatego, że spoglądam na to ze swojego punktu widzenia. Jak mówię komuś, że jadę do Szwecji, to dla mnie jak wsiąście w autobus, który wiezie mój samochód co prawda, ale jednak… tak to wygląda… półtorej godziny i już. Wielki świat, inne rzeczy, dziwne rzeczy, rzeczy, za którymi się tęskni, bo tak, można tęsknić za rzeczami i jeszcze więcej rzeczy i spraw innych ludzi… i inni ludzie…

Ludzie, którzy w jakiś sposób są tym czymś, czym my jesteśmy dla turyścizny, więc coś takiego wymiennego… może to o to chodzi, ale uwielbiam pływać do Szwecji. Po prostu. Chociaż zawsze to odchoruję, kocham to… jeszcze jak się uda zapamiętać, że chciałam to, czego chciałam i to coś jest otwarte…

Szwecja, a dokładniej Ystad i Malmö stały się dla nas onym synonimem luksusu.

Wiecie…

… człowiek się wybiera w podróż, bierze wodę, zapasowe gacie na wszelki zapas i jeszcze sweterek, bo przecież i powinien nie zapomnieć paszportu, na wszelki wypadek i jeszcze… pigułki, no przecież bujnijcie mnie ino lekko i już zielenieję i rybki karmię, a w pojeździe pływającym, czy raczej się ślizgającym na onych falach, to wiecie, trudno jest. Naprawdę. Są torebki, są łazienki, ale i wąskie przejścia i tłok może być, więc… no trudno jest. Trzeba wszystko mieć przemyślane już przed.

Trzeba.

Chodzi mi o to, że miejsca, które są niewielkie dla takich mieszkańców metropolii, dla nas są onym wielkim światem.

Po prostu.

Taka wyprawa, chociaż zwyczajna, w uszach kogoś z kontynentu brzmi – WOW… bo kto tam sprawdza gdzie ta Wyspa leży… serio? Nie sprawdzacie na google maps takich rzeczy? Serio? Nie ciekawi was? Street view i tak dalej… widać nie, no ale… Szwecję widać w niedalekiej oddali, ale płynie się do niej długo, najpierw trzeba dojechać do portu i wciąż człek się zastanawia, czy serio coś zrobią z Nexoe?

Mieli plany by stamtąd właśnie wypuszczać promy, ale…

Tak wiele było i tak wiele nie ma.

Wciąż wszystko jakoś tak… się wali tutaj trochę, ale i po drugiej stronie nie jest cudnie. Znowu na przykład powróciła sprawa kamieni. Oczywiście rzucanych w samochodu. Wciąż zalecają drogi okrężne i tak se myślę, czy chodzi tylko o kamienie, czy o coś więcej? A może… mają dość Duńczyków? Nie wiem, ale to przeraża. Są celni, a dostanie sporym kamykiem w przednią szybę, jak dobrze wycelują, a dobrzy są i nieuchwytni… cóż, to naprawdę straszne, jednak wciąż…

Bo tak jest inność.

Bo jest więcej.

… więc najpier pokonujesz strach opuszczenia Wyspy, potem pływania, jazdy, ludzi, potem wszystkiego innego, czarnowidztwo…

Dlaczego?

Dla czego… dla małosolnych w polskim sklepie?

A może jest w tym coś więcej?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.