Pan Tealight i Klinika Serc Złamanych…

„… i turnusy.

No zapomnieli o turnusach, więc jak on wrócił, to wszystko, powiedzmy sobie szczerze, nie tylko stało na głowie, kląskało jedynkami, świaszczało uszami, majtało rzęsami, ale jeszcze uznawało to za jedyną, poprawną formę współżycia z tym, co zwą Wszechświatem, a Wszechświat, z tej racji wprowadził się do Sklepiku z Niepotrzebnymi i postanowił, że on teraz wszystko sprzeda.

Bo przecież sklep to sklep…

… nie przechowywalnia.

A wszystkim, no wiecie, głupio było jakoś się onemu Wszechświatowi przeciwstwić, bo po pierwsze jak to, a po drugie, no przecież on taki bidulek, z tym sercem złamanym. Nic to, że nastawili i nawet zszyli nitką jaką chciał, taką zielonkawą, w specyficznie zgniłym kolorze… hmmm, dziwne, że akurat on chciał właśnie taką… podobno jego ulubiona barwa, ale… czy można mu wierzyć?

W cokolwiek?

W końcu właściwie nie miał onego serca, gdyż gdy szyli, to jakoś tak, wiecie, dokładnie obejrzeli to wszystko i wydało się, że Wszechświat serce ma duże, ale dziwnie pustawe. Jakby z ula okienka, ale bez miodu…

Jakby było i go nie było.

Ot matrioszka, wtopa, bujda, chcenie, ale jednak ino wyobrażenie.

I dlatego zaczęli robić diagnostykę Serc Wszelakich. Wiecie, tych od Mikołajów – wielkie zdziwienie, tych od Wiedźm i Księżniczek – zaskakujące podobieństwa. Pan Tealight… nie, jeżeli chodzi o niego, to to był jego pomysł, jeszcze sprzed czasu onej przerwy, którą sobie odbył od życia…

I…

Nie, nie zbadali go.

Jej też nie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

W lesie ostatki kwiatów, czosnej niedźwiedzi…

Na ulicach samochody i ludzie, nawet na tej naszej uliczce się jacyś błąkają. Do tego mania klejenia dziur, co oczywiście dla mnie nostalgię wzmaga i przypomina mi się, jak to jeszcze naście lat temu no kładli nową nawierzchnię w wyznaczonych godzinach i to śliczną, nie tą, co to potem auta same sobie muszą ubić… nie…

Ech!

Tak szczerze, to one komplikacje temperaturowe sprawiają, że rośliny szczerze spoglądają dookoła zaintrygowane tym, komu za to przypierniczyć. Serio, tak to odczuwam. Raz ponad dwadzieścia, potem znowu w okolicach dziesiątki, no ile można? Jak tutaj się rozkwitać i owoce robić?

Jak?

Ale… nic to, wszyscy damy radę, tosz to przecież natura.

Jak zwykle zmienną ona jest.

W lesie na razie pustki. Wciąż. Nie no, są liście i tak dalej, ale jakoś tak, mniej tego wszystkiego tej wiosny. Jakoś tak dziwniej, zdechły zając pod nogami, aż się zdziwiłam, bo przecież padlinożerców ci u nas masa, a ten taki idealny, niczym wypchane szaleństwo taksydermisty. Nigdy nie rozumiałam tej mody na posiadanie wypchanych zwierzaków w domu. Nawet onych kościanych rogaczy nie rozumiem. Znaczy wróć, rozumiem, ale jednak, jakoś mnie to odpycha…

Przeraża nawet.

Babcie byś wygotował i powiesił, byłoby przynajmniej logiczne, w końcu rodzina, co nie? Szkielecik… te sprawy. Ale nie, to już brak poszanowania zwłok? A jak robale nas jedzą to co? Szanują nas przy tym?

Ciemność zapada dopiero po 21ej.

Dziwne to.

Wrzący wciąż wiatr wpada do domu, ale miesza się z jakimś dziwnie zimowym powiewem. Jakby wciąż wszystko nie potrafiło zdecydować co to jest, co to ma być, za co i po co, na co i dla kogo?

Lasy mnie wołają, ale za bardzo się boję. Wiem, że znowu dookoła coś powycinali. Ona polityka czystego wybrzeża sprowadzi na nas ino zemstę Wyspy. Ona się zemści za one dęby wycięte i brzozy, za krzaki, które już nie dają cienia, za ona ziemię, cieniutką warstewkę, która… znika…

I za te wycinane róże.

Dzikuski…

Plaże się zmieniły, niektórzy już pływają, inni tylko obserwują, dziwnie niezdecydowani. Masa przybyszów, ale znowu nie taka masa. Jak zwykle jeśli coś chcesz, musisz kupić od razu, inaczej zaraz nie będzie. Albo zdechnie, bo przecież kto tam o to dba? Jakoś tak ludzi opadła, znaczy dopadła chyba bardziej, melancholia… niczby są, ale jakby nie do końca wiedzieli po co…

Znowu szaleństwa się niektórych czepiają.

A ta moja mewa mnie dobija, nosz serio ją dorwę i wybebeszę!

Nie no, nie zrobię tego, ale niech przestanie mi zdrapywać farbę z okien i walić w szyby. No laska no, nie ma żarcia! Ino woda! I to i tak dla jeży, aczkolwiek, wrony ją piją, więc wyżej stoi… już nie wiem kto i co… może i mnie ta melancholia opętała? Może i ze mną coś nie tak? Szaleństwo Wyspy. W końcu pamiętajmy, że mamy też swoją chorobę. A tak, jakby ktoś nie wiedział…

Może jest i inna…

Może… morze?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.