„To nie było porwanie.
No weźcie no, kto by śmiał, kto w ogóle mógłby posiadać tak wielkie moce i być z nim na jednym skrawku ziemi, by… nie no, weźcie, bądźmy chociaż raz wszelako racjonalni, przecież jemu podskakiwać… JEMU? Nie no, nie oni, nigdy w życiu i w ogóle, gdzieżby śmieli. Oni no… wiecie…
… chcieli po prostu pogadać.
Razem tak, bez onych różnych przydatków.
Jeden nawet użył słowa „kulturalnie”, to spojrzeli na niego tak, jakby serio jeszcze nie do końca wystarczająco wypił, naprawdę, bo jak na trzeźwo w ogóle można coś takiego… no wiecie, kombinować… porwanie Smoka.
I to nie bylejakiego.
Smoka z Komina.
A raczej, no wiecie, żeńskiej jego odmiany, potem w buduarek, a potem wiadomo, te jaskinie ze skarbami, jopy złota, wszelakich kamieni i jeszcze te dziewice. Co prawda żaden z nich nie wiedział co robić z takową dziewicą i czy to na zimno, ciepło, czy z jakimś sosem i jakie do tego wino? No naprawdę, pewne sprawy mają to do siebie, że są zawsze jakieś takie z nimi elementy niespójne z instrukcją obsługi dołączoną do Buduaru Tortur. Tak, byli rodzaju męskiego i tak…
… przeczytali instrukcję.
Samo to już znaczyło zbyt wiele.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Robi się ciepło i cieplej.
Temperatury może jeszcze nie w okolicach 20 stopni, ale już blisko, chociaż dziwnie takoś jakoś, wciąż w powietrzu coś zimnego, lodowego właściwie… dziwnie tak, ale robotę trzeba zrobić. Wiadomo. Czy mój kalafior wyrośnie? Będzie eksperyment w tym roku, pewno nie wyjdzie, ale jednak przecież nie może mnie jakieś zwątpienie ogarniać, no weźcie no. Przecież się nie poddam… albo poddam, ale tylko wtedy, jak już nie wyjdzie kompletnie. Jak na razie trzeba odważnie i do przodu…
Albo usiąść w kącie i płakać.
Albo nie.
Kurcze, tyle tych rzeczy do wyboru. Tyle stron, w które można się zwrócić, tyle ścieżek, tyle zmian zajść może i jeszcze… no weźcie no, nie będziemy jak inni. Będziemy szaleni na tyle, by w świecie, gdzie susza panuje, wszelaka zwierzyna wpierdala mi najładniejsze tulipany kompletnie nie łasząc się na te zwyczajne… sadzić kalafiory. Znaczy wiecie, zasiać już zasiałam, wybiły i…
Kurna, teraz się boję, a co jak padną?
A co jak nic z tego?
Kocham kalafiory, choć one mnie raczej mało… ech… miłość jednak nie zawsze odwzajemnioną, coś o tym wiem.
I moje kiszki.
Ale…
Może i chłodno, a jednak wiosna, może i wciąż kwitną jabłonie, a bez zaczyna wyłazić, to jednak, wciąż wiosna… i to już jej druga połowa, tego nie da się uniknąć, od tego nie można uciec. Czas płynie, ale dokąd, nie wie nikt. Zmienia nas wszystkich i wszystko dookoła, może poza Cher…
No co?
Cher zawsze taka sama.
Świat oszalał, ale na Wyspie, mimo wszystko wciąż jeszcze jakoś tak cicho. Jakoś tak wszelako spokojnie. Jakoś tak, pusto. Zieleń na horyzoncie nie jest taka jak rok temu. Jakoś tak, wszystko jest inne. Horyzont czasu zachwiany nie do końca trzyma wszystko w ryzach… portale do innych światów jakoś tak niechętnie przyjmują gości. Czy tam, uchodców… bo przecież jeśli ci to nie pasuje, to zawsze, kiedyś może, ale jednak, można było to/coś zmienić…
A teraz?
Nie no, pewno że wciąż nie mamy McDonalda, ale… kogo to obchodzi. Tak naprawdę, komu to potrzebne. Konsumpcjonizm, jednolitość? Miało to dać poczucie bezpieczeństwa, a tutaj znalazłam xylitol i sorbitol w zwykłych tabletkach. W wiataminie B12, nie no, weźcie no ludzie… wszędzie to pchają?
A wiecie, że mnie to zabija?
Oj tam, kto by chciał to wiedzieć, w końcu mówią, że bezpieczne…
Nagle sklepy stały się czytelniami. Straszne to, gdy księgarnie stają się miejscami z rzeczami do wystoju wnętrz… i może można tam kupić długopis, ołówek i zeszyt, ale kogo one obchodzą?
…
Dziwny świat.
Nawet ten mój.