Pan Tealight i Medytanceusz…

„Ommmm…

Nagle skądś się spopieliło, a potem skleiło, aż w końcu zażądało zupy z grzybów egzotycznych, bo pojawiła się ona złota maziaja w powietrzu i miała gębę. A ona gęba zarazem wielce żądliwą była…

Znaczy żądała a nic nie dawała.

Żądliła?

Ech… mniejsza… to akurat nie było aż tak ważne, bolało bo bolało, ale jednak… ale jednak medytowanciła. Każdego. Czy chciał czy nie chciał, po protu to robił. Każdy przy nim wpadał w coś takiego, że od razu aura, odlot i wszelaka boskość i zen… a potem i portfel zniknął, komórka i jeszcze ten mieszek z ziołami, ale to mało ważne, w końcu jak złodziej to weźmie, to się wsio odnajdzie…

I tak było.

Ale Medytanceusz nie miał wyrzutów sumienia.

Tak naprawdę to poza matą i szlafrokiem rozchylającym się zbytnio w pewnych miejscach, naprawdę eeeee… nazbytnio się rozchylającym. No naprawdę. A przecież widać było, iż gówno markowe na sobie nosił, więc jak to? Musiało być w tym coś więcej. Znaczy, nie że pod onym szlafrokiem, tam to mało było, ale widać ono mało było na tyle ważno, iż zaliż wżdy chciał to pokazać wszystkim…

Eeeee…

Ale…

Ommmmmmm zioooooommmmmm. Tak, pozę miał poprawną, zapewne, a może aż nazbyt taką, no wiecie, geriatryczną, nic nowego, jednak jak działa, to po co zmieniać? No po co? Może mu działało, ale ten cholerny szlafrok. Nosz kurde, w tej pozycji doprawdy lepiej było stać za nim, lub do niego plecami i zamknąć one oczy z tyłu głowy, które to wielu posiadało…

Oj wartało…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Obsydianowa komnata” – … na tej części skończyłam, znaczy na „Karmazynowym brzegu” i oj, ale to było zakończenie… nie spojleruję, ale… tak jak sama opowieść nie była wystrzałowa, tak ono zakończenie, cóż… Nie uwie. I tęsknię bardzo za poprzednimi, naprawdę z chęcią bym do nich wróciła, więc jak ktoś wyda, to ja jestem… tutaj!

Chcę!!!

Chcę wrócić do poprzedni tomów, bo te dwa to już była nie ta sama melodia, co kiedyś. Pamiętacie „Relikwiarz”? A „Relikt”, „Martwa natura z krukami” czy „Gabinet osobliwości”? Opowieści, w których wszystko jest możliwe, gdzie można i wierzyć i wiedzieć i jeszcze wątpić. Gdzie ona charyzmatyczność Pendergasta cudownie składa się z szaleństwem naszego ulubionego gliniarza i co… i gliniarza w tym tomie właściwie nie ma, a Pendergast ma do towarzystwa pewną kobietę i problem. Nie tylko ten… za który mają mu podziękować.

Znaczy wiecie, kradzież, trup i może miłość?

A może…

No właśnie. To coś wydarza się często w powieściach, ono zmęczenie materiału i wtedy trzeba drastycznie coś uciąć, kogoś wyciąć, coś odmienić, po prostu poszaleć, problem w tym, że tutaj, onej podstawowej serii z Pendergastem to trudno coś, poza nim oczywiście, wyciąć… w cyklu archeologicznym, czy z młodą agentką jest inaczej, ale tutaj… ten mistycyzm zaczyna już ciążyć.

Pendergast musi stąpić z piedestału i może stać się człowiekiem?

A jak na razie, to nie żyje, a może żyje, kobietę porywają, biedny ochroniarz ma lwy na karku a cała reszta… nie, za bardzo to pokręcone. Za bardzo. I lekko niezrozumiałe i jeszcze… kurna, mogło być tak o wiele lepiej.

Szkoda…

Ta powieść, a raczej fabuła, miała jakiś potencjał, ale… nie do końca udźwignął go język… ale, cóż… i tak przeczytane. I jeszcze bardziej tęsknię za tymi poprzednimi tomami/opowieściami/przygodami.

Może wznowią?

Store Bededag…

Dziwny dzień, szczególnie spoglądając na ten stosunek Wyspy do religii. No wiecie, niby wsio ateiści, ale konfirmacja być musi i jeszcze do folkekirketa wszyscy są zapisani, ale oficjalnie nikt w nic nie wierzy poza mamoną. Wiadomo, wygodne. tłumaczą się tym, że chodzi o miejsce na cmentarzu…

Że to dla dzieci.

… więc, czy Tubylcy wierzą w życie pozagrobowe?

Hmmm. sam dzień został powołany do życia w 1686 roku. W ramach intensyfkacji ludzkiej siły roboczej. Wiecie, wiosna, tyle świąt, więc zlepmy wszystkie w jeden i będzie fajno. Struenseego panowanie, znaczy wiadomo niby Christian VII ale jednag Struensee wtedy był tym, który poskładał wsio do kupy i od 1771 roku, jako jedno z niewielu świąt pozostało aktywne. I wolne od pracy.

I tak sobie człowiek myśli… sprytne, co nie?

A z drugiej strony taka Wielkanoc to u nas wolna w pełni!

To jak to jest?

Ten dzień i Kristi Himmelfart to dwa dni konfirmacji. Czyli takich tam czegoś na kształt komunii, ale dopuszczającej młoty Thora i różne inne pogańskie sprawy… a o pogaństwie mówiąc, to podobno obecnie Jezuski na piniatach są w Polsce popularne? Takie do rozpierdzielania lagą…

Hmmm…

No ja nie wiem, ale zabawa zapewne przednia!!!

Ciekawe co z Jezuska wylatuje? Oj, złę myśli, złe myśli. LOL

No cóż…

… religia…

To w ogóle wszelace pokręcona sprawa. Z jednej strony ludzie nie potrafią bez niej żyć, a z drugiej, jakoś tak wciąż przeszkadza i rani. Wciąż męczy i niszczy i tak skomplikowane życie. Komplikuje je jeszcze bardziej i miota człowiekiem od prawa do lewej budząc dziwne nienawiści… okrutne i pokrętne, bo przecież z jednej strony tak, a z drugiej inaczej i jeszcze… te pieniądze…

I to, co po śmierci.

Jakby tego, co za życia było za mało?

No ale… w końcu wspóczesność udowadnia, iż tak naprawdę wszystko potrafi być religią. Konsumpcjonizm, demokracja, komunizm… czyli ogólnie wszelkie acje i izmy, czyli tak naprawdę chyba wszystko, ale, może jednak, może jednak są sprawy odpychające od siebie one religijne kształty?

Jak… spacer w lesie.

Po prostu bycie i nie kontrolowanie, znaczy, nie próbowanie tego ze wszystkim i wszystkimi. Życie bez ryja w telewizji i ciągłego klikania kup na ikonkę koszyczka? No bo tak naprawdę? Ile potrzebujemy? Działających kończyn i mózgu, no i korpusika też. Swojego miejsca na ziemi, może i dachu, jakiegoś poczucia bezpieczeńśtwa, czegoś do roboty, co się kocha i jeszcze…

Marzeń.

By na przykład dotrzeć gdzieś, coś zobaczyć, wszelako się czegoś nauczyć i jeszcze… jeszcze można doznać onego „doznania”, które po prostu sprawi, że poczujecie się pełni. Skompletowani.

W końcu…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.