„Po pierwsze nastąpiło pewne rozluźnienie… wszystkiego.
Po drugie i trzecie, dlaczego nie?
Ona niby wróciła, on nie, więc mogli sobie poszaleć, ale w tym szaleństwie brakowało metody i jakiegoś polotu, w końcu większość już dawno zrobiło rzeczy, które inni uznają za szalone, zbyt wiele, wszelako obrzydliwie i tym podobne… więc postanowili otworzyć szubienicę, tę na większej górce. Bo czemu nie? Kiedyś działała i podobno hype był wielki, więc może i im by sie udało…
Co dziwne, to Królewny po best before były jak najbardziej za tym i Ojeblik – mała, ucięta główka zaczynała podejrzewać, że miały w tym jakieś coś więcej i coś mocniej i plan wszelaki i jeszcze… hmmm, wolała nie myśleć. Ewakuowała się z kilkorgiem innych do Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane i postanowiła na to nie patrzeć, ale sama Wiedźma zdawa się być tym…
… zainteresowana.
Ale jakoś się nie ruszyła za wozem i tym tabunem osobników, którzy przy zaćmieniu, księżycu krwawym ruszyli pobudować odpowiednie utensylia. I jeszcze rozwiesić plakaciki, że utylizują smutki i tych co ci mówią: jesteś gruba. Dla bardziej szczupłych teściowych pół złocisza zniżki. Bitcoiny zresztą też być mogą, ale tylko te namacalne. W naturze płacenie ino duszami i czaszkami, bo paliczków ostatnio mieli w nadmiarze… i nikt nie miał odwagi się zapytać skąd się tak spojawiały dookoła, niczym one kwiaty wiosenne, niczym one przebiśniegi, przylaszczki, anemony…
Krokusy?
A może li ino stokrotki?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Wirus” – … uuu… Dobra, tego autora nigdy nie czytało się dla wartkiej akcji i wysublimowanego słownictwa, no ale… szczerze? Aż tak źle… katorga toż to, doprawdy, rozumiem wysmarowanie czegoś w celu zaprotestowania przeciwko publicznej i nie do końca publicznej służbie zdrowia… onemu traktowaniu ludzi jak towar właściwie, ale…
To można było napisać lepiej.
Można było.
Ale nie pykło coś… i tak, oczywiście, że powieść jest wirusowa, ale jeśli oczekiwaliście pandemii, to nie, to nie o tym, a dokładniej nie do końca. Autor przypomina nam o tym, iż istnieją gorsze wirusy przenoszone przez komary i co? I zabija nim. Nagle jedynym ocalałym z malutkiej rodziny staje się mężczyzna, który walczy z biurokracją i tyle. Spotyka podobnych sobie i…
Właściwie zakończenie, eee… jest dziwne.
Nie wiem w ogóle dlaczego takie właśnie musiało być, przecież coś takiego niczego nie rozwiązuje!!! Burżuje mający w zadku maluczkich istnieją od zawsze, tego się nie da wyplenić, nie da się przegadać… do nich właściwie należy ino dołączyć. No bez urazy, ale to jest to, co wyciągnęłam z tej powieści.
I jeszcze by bić robalich!
Książka to droga przez mękę… i tyle.
Jest źle napisana, dialogi to koszmar, osobowości odwalone i zero pomyślunku w onym męzkim bohaterze nader głównym. Szybciej zrozumiałam komara. No weźcie no, jeśli koleś coś wiedział, ale jakoś tak nie mógł z nikim zawalczyć… nie pogrąża się w rozpaczy… czy jego w ogóle to obeszło?
Śmierć?
Ech…
Nie rozumiem. Ale może to ten współczesny świat… nie znam go, chyba w ogóle. Naprawdę. Nie oczekiwałam dzieła, ale to… to miernota.
Słońce…
Właściwie prawie pali. Może i temperatura jeszcze nie jest jakaś majowa, wiecie, opalać się nie da, w pierun wieje zimny wiater i tak dalej, ale jednak… ja nie narzekam. LOL Nic na to nie poradzę, ale szczerze mam niską tolerancję na ciepło. Wolę zimno. Po prostu. I pewno, że ta cała wiosenność oszałamia kwiatami i kształtami i zielenią, ale jednak… można siedzieć w ogrodzie, czasem coś wyrośnie, jak kalafior przysłany z Niemiec, może i coś zdechnie, jak lidlowa lawenda…
Bezczelność, oddawać moje 30DKK!!!
Albo…
Ziemia jest sucha. Nie da się w nią wkopać. Stąpanie po niej, to jak pumeksowanie stóp. No weźcie. Potrzebujemy deszczu. Potrzebujemy jakiegoś wytchnienia od onego słońca, wiatru wysuszającego i jeszcze…
Może sponsora by kupić kilka krzaków do ogródka?
Wiem, że wciąż się powtarzam z tym sponsorem, ale człek robi i robi i nawet czasem się wyupkać nie może. Sami wiecie jak to jest. Wyspa to nie inność jakaś czy raj… choć wielu się takową wydaje. Ale za to jeśli mieszkacie w Gudhjem czy okolicy, to na Facebooku jest grupa, na której koleś kochający Rosję z chęcią wymyje wam okna. Ja bym się bała, bo jeśli on ich tak kocha, do tego ma nazwisko wskazujące na to, że przyniesie ze sobą dywanik modlitewny, no to…
Połączcie sobie kropki.
Ale fajno wieje….
Znowu trzeba podlać ogródek.
Ale… nic to. Właściwie, to jedyna normalność obecnie, ziemia i błaganie jej o jakąś współpracę. No wiecie. Namacalny dowód własnej, ciężkiej pracy. Chyba kupię sobie kilof, naprawdę. Bo jak inaczej to ruszyć?
Ale… dlaczego wspominam o grupie?
No więc…
… wciąż jest problem z pracownikami, więc jak ktoś chce spędzić wakacje, zarobić i jest małoletni, to wiecie. Ci więcej letni też coś znajdą, ale… hmmm, wypłata może was zaskoczyć. Może i okaże się, że to więcej niż w Polsce, ale jeść i mieszkać gdzieś trzeba, chyba… Chyba że po prostu jak ten koleś od gotowania, wprost się zapytacie, czy wam ktoś udostępni miejsce do spania?
Nie wiem, ale ja chyba nie mam takiego tupetu.
Na pewno nie mam.
Ale współcześni przedsiębiorcy mają. Wiecie, oni młodzi, lekko po dwudziestce, wciąż uznawani w czasach dzisiejszych za dzieci. Oni z wizją. Ojojojjj!!! Jedyni tacy, bo przecież nikt przed nimi wizji nie miał. Wróć, nawet takiej samej, w końcu spora część od razu uważa, że może gotować i prowadzić interes.
Ha ha ha!!!
Tak wiem, może to starcze zgorzknienie, a może prawda?
Może…
… ale… pogoda na razie słoneczna, planowana słoneczną by być i tak dalej, więc podlewanko, a tu i woda i prąd drogie, trza zapierdniczać z tym no, wiecie, robić wsio manualnie. Jeszcze cudnie by było, gdyby człek miał panele słoneczne, ale… to jednak spora inwestycja.
A w inwestycję najpierw trza zainwestować.
Może na tej grupie napiszę, że chcę kasy, tudzież może ktoś ma używane… tupet to tupet, może się tupeta nauczę. LOL