„Czy to przez one pomarte książki Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane, czy po prostu coś znowu gdzieś pierdyknęło… nie wiadomo… ale zaczęły się spojawiać.
One postacie z napisania.
Wiecie, te niepamiętane, zapomniane, gorzej, one często pomijane oczami, bo przecież ten świecący wampir, ten wilkołak, ona dziewka z bujnym cycem, co to i tak z łuku napierdala, mieczem macha, jakby zamiast dówch ośmiornicze macki miała albo i… tak, tych jest wielu, powłóczyste spojrzenia, tors szeroki, w zależności od uwielbienia gładki czy włochany, wiecie, dla każdego coś miłego…
Mniej, lub bardziej.
Kiedykolwiek stworzone, ułożone ze słów na kartkach papieru… tak, papieru, bo raczej ten komputerowy twór tak łatwo się nie uwalniał. Jakby go piksele trzymały, jakieś dziwne tryby wiązały do siebie, ekran może nie przepuszczał, łącza miały jakieś blokady, nigdy nic nie wiadomo… co tam siedziało w tym opłacanym ciężko sieciowaniu. One internetowe bogi wciąż jeszcze były dziwnie nowe, choć i stare zarazem, ale wciąż i nowe, wciąż i jakieś takie… obce.
Ale były.
I nie puszczały tworów z ich świata w ten zewnętrzny.
Może to i lepiej… już dość było na przykład tej bandy, czy plemienia juz raczej, trzynogich kozłów o ludzkich twarzach, ale nie do końca, bo zamiast różków niewielkich miały one ogromne, ciągnące je w dół poroża i to było dość… zabawne, jak chciały się wciskać w trykoty i balet uskuteczniać.
No co?
Jak każdy może wszystko…
No i była ona… trochę bardziej znana, dziwnie i wyniosła i znajoma i jeszcze, jakaś włoska taka, wiecie, pizza… Beatrycze. Pachnąca winogronami i kawą i jeszcze słońcem, starymi kamieniami, chociaż one zawsze stare były, więc… powiedzmy, iż tchnąca mocno antykiem i jeszczeepokami romantycznymi, w których przeznaczenie było wszystkim. I miłość tragiczna, a czasem i komiczna.
No… wiecie, ta Bea!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Zewnętrze robi się powoli zielone i białe i żółte i jeszcze… to niebieskie niebo i jeszcze… no wiecie, niewielkie chmurki, koleś dymi…
Wróć…
Koleś dymi, a tak, sezon na wypalanie się zaczął.
Jak nic pierdyknie znowu jakiś pożar, nie oszukujmy się, wsio suche jak… no możnaby tutaj pokusić się o jakieś pokręcone porównania, wiecie, bardziej lub mniej świńskie, no możnaby… ale może lepiej nie? W końcu taka wszędzie teraz cenzura i tak dalej… no wszędzie! Człek już nie wie czemu wierzyć, czemu nie wierzyć, czy w ogóle wierzyć, bo jak nie można być pewnym onej wiosny?
No co?
Wiosna w tym roku dziwna dość, nie żebym narzekała, bo brak skwaru i słoneczne chwiejności jakoś mnie nie bolą. Wprost przeciwnie. Naprawdę. Zimno w nocy, chłodno w ciągu dnia, wiem, że przez to wolniejsza wiosna, ale komu się kurna spieszy? No weźcie no, powoli, spokojnie.
Zdążymy.
Ale ta zieleń… powolna taka, sucha ziemia, która pęka pod stopami, chwycenie w dłonie tej kupnej, czarnej i mokrej jest takie dziwne. Takie lekko zaskakujące, ale w końcu czas coś przesadzić. A co. Przesadzać można, pięknam jak lelyja i wysoka jak Burż K. I do tego obcasowa i perfumowana… przesada? Czy kłamstwo? No właśnie, kiedy ktoś przesadza, a kiedy kłamie?
Gdy nadmeirnie przesadza?
Ale w ogrodnictwie to chyba nie o to chodzi?
Chodzi o ten dotyk prawdziwości jakiejś.
Dokonanie czegoś, co widać, w odróżnieniu od klepania w klawiszki, rosnące roślinki widać. Kwitnące krzaki, drzewa dłuższe, wyższe… odradzające się ciągle i ciągle jeśli tylko się je kocha. Jeśli się z nimi rozmawia, podlewa, czasem podetnie to czy tamto i jeszcze,,, wsadza się cebulki pod korzonki…
Wiosna.
Kwitnienie kiepskie może, ale to na pewno wiosna. Nie da się od niej uciec, na pewno alergia się uruchomiła. I to na wiele stron, frontów i końców wszelakich i tak dalej. Bo przecież, oto wiosna. Tak szczerze, oczywiście, że tęsknię za jesienią i zimą. Bo przecież czemu nie, wolno mi nie lubieć wiosny i lata. Ha ha ha! Wiecie jaki hejt można otrzymać pisać o tym na social mediach?
Orany!
No ale… pola zlane gówienkiem, zboża i te tam, no wiecie, olejodajne cuda działają. Rosną mimo chłodnych nocy, ciesząc się chyba onym światłem perlącym się już teraz do 21ej. Może to tak na nie działa? A może kupa? Kto to wie? Nie pytałam, choć może by się tak przejść, może w tym tygodniu?
A może nie…
Bo przecież, czy ma to znaczenie?
Wyspa na pewno wie…