Pan Tealight i Krzywystop…

„No nie dwie a jedna…

Wiadomo, gdyby obydwie były takie same mogłoby się wydawać, iż wsio jest okay, ale jednak teraz, gdy jedna prosta i smukła, prawie że dziewczęca, prawie że niewinna. Nawet i one paznokietki perłowe… no dobra, prawie, nie oszukujmy się, młódką przecież nie był! Może i pomógł sobie jakimś lakierem, może i hybryda, czy inne tam gówno, ale jednak… było w tej jego stopie coś takiego, takiego innego… niż w tej drugiej. Takiego aż wyzywająco odmiennego od tej dziwnie wyciągniętej, od tej owłosionej na każdym paluchu z ciemnymi paznokciami, jakby paliły, czy coś…

No co?

Ta druga taka była. Owłosiona, żółtawa, ale jeśli chodzi o samo poruszanie się, to nie, nie kulał, nic. Po prostu chodził i tyle. Niby nikt by tego nie widział, gdyby nie to, że on rok cały na bosaka.

Ależ to przecież fakt.

Niezwyczajny, prosty właściwie. Jedno takie, drugie inne, więc to drugie, zwykle odbiegające od normy, jakiejś tam, narzuconej przez wariatów, którzy lubią prosto i okrągło i na dodatek jeszcze kuliście.

Ale w normie.

On nie był w normie. Był bosy i prawa strona była inna od lewej, nawet i włosy jakoś tak po prawej bardziej kręcone, jakieś takie ciemniejsze, jakieś takie dziwniejsze, twardsze, jakby coś sobie dokleił, ale wołali go Krzywystop. No jednak w dół to każdy może, mimo wzrostu, jak chodzący a nie latający, a w górę… w górę to nawet i latający miałby problem. No przecież osrać łeb na pewno, ale reszta…

Hmmm?

Ciekawe jak oni określają normalność?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Czarna owca medycyny” – … psychiatria. Okay. Przyznaję, że nigdy nie myślałam o tym, szczególnie gdy w końcu sama, dorosła i świadoma zaczęłam się łomotać po gabinetach. O tym, że psychiatra to wariat. Znaczy, nie no, pamiętam cytacik z Agathy Christie: „lekarzu lecz się sam”, ale no… okay, dobra. Rozumiem. Wiem, że psychiatrię traktuje się tak, a nie inaczej, ale…

Nie wiedziałam, że aż tak kiepsko.

No błagam.

Może za wiele czytał człek i uczył się o szamaniźmie, pojmuje ciało raczej w onych kształtach azjatyckiego myślenia o nim, tudzież ludów pierwotnych, a nie że tylko kości i mięsko. Czy tylko ja tak miałam, pewno tak. Jakoś tak ostatnio mi się zdarza. Ale… oto jest opowieść o psychiatrii. I nie tylko o Jungu i Freudzie. Dostaniecie opwieści o dziwnych mocach psychicznych, wiatrach i tak dalej… o maszynach, które miały ludzi naprawiać, nie nie tylko o elektrowstrząsach, jak się okazuje onych cudów było więcej, aczkolwiek pewnej maszyny mi zabrakło.

Nie wiem, czy jakoś przegapiłam, czy co…

… ale ona dla kobiet, no wiecie, na histerię… ekhm, ach ona moja wstydliwość…

No ale.

Powieść jest mega ciekawa, ale to powieść naukowa. Okay, język miejscami jest o wiele lżejszy, są i anegdoty, lekko przerażające ryciny czy zdjęcia, ale też informacje, w które warto się zagłębić. Opowieści o neurologii, o walce psychiatrii o uznanie i od razu kopaniu pod sobą dołków. Może i miejscami lekko przyciężka, ale czego się spodziewacie po takiej pozycji?

Chyba nie komedii?

Czego mi trochę brak, to onych najnowszych odkryć, ale jako pacjent zdaję sobie sprawę z tego, że wiele z nich… no cóż, wiele nie wypaliło. Sama robiłam za królika doświadczalnego… i w tym momencie pytanie podstawowe… czy książkę winni czytać pacjenci?

Tak!

Jeśli wiecie, że dźwigniecie i szaleństwo i niezrozumienie, oraz wszelakie zagmatwanie, rozwój… jeśli wiecie, że to gałąż medycyny, która wciąż się rozwija, to wiecie… wiecie czego oczekiwać.

Paske jak paske…

Czwartek i piątek to raczej dziwnie było, w piątek jeszcze wietrznie i deszczowo. Zjechało się Turyścizny masa, od razu poleźli wiecie, na spacery, na zwiedzania, wyjść się nie da, bo zwieźli ze sobą onych zarazków, że człek aż czuje jak krzyczą: o nowy, brać go… nie, ja nie mogę tak egzystować. Lepiej nie wychodzić. Lepiej się schować i wszelako udawać, że las jest w środku i dzicza jest tutaj. I jeszcze… wszystko człek w domu ma i ogród ma i jeszcze lodówkę i kibel, więc…

Po co wychodzić?

Nie no… wiadomo.

Wciąż są jeszcze miejsca, gdzie mało ich. Bo nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, sklepów nie ma czy wiecie, inne tam alergie. Tudzież ubrudzą się, czy coś. I na pewno dodatkowo umęczą mocno, a wiadomo, na Insta zdjęcia dane, ale w rzeczywistości… w rzeczywistości to wszystko wygląda inaczej. Naprawdę wszystko. Aż to zaskakuje, bo wydaje się, że jak ktoś wybiera Wyspę, to raczej z powodów wyłącznie eko sreko, a jednak przecież nie. Oj nie…

Ale… weekend.

Oczywiście bez przesady, żadnych palem i święceń. Łapanki jajek mogą być, ale nic poza tym, zresztą, słńce wyszło, więc naprawdę można poszaleć było przez weekend. Nie żeby jakieś opalania czy coś, ale jednak, no wiecie, z drugiej strony, jak ktoś naprawdę i mocno bardzo chce.

Czy ja mogę bronić.

Jeszcze popchnę.

LOL Oj tam, delikatnie!!! Pan będzie zadowolony. Ojej, to pani, wybaczy pani, ja niedowidząca mocno i wszelako.

Taki wystrój i klimat.

No ale…

Wiadomo, że tutaj raczej nikt się konwenansami nie przejmuje, sklepy są pootwierane… tak w rzeczywistości, jak macie kasę, brak wam jakichś obowiązków, czy nie macie OCD i nie pędzi was ku tworzeniu, czegoś nagle, może i na siłę… to możecie robić nic. I wiecie co… zwyczajnie, nie wiem jak to się robi wciąż, ale będę próbować, bo człek już stary stareńki, antyczny właściwie…

… więc czas na więcej odpoczynku.

Tak by się pomyślało, że w kopalni i tak dalej… ale przemyślcie to? Czy my współczesni nie meczymy się jakoś bardziej? Szybciej i mocniej? Czy zwyczajnie ono zmęczenie nie krąży tak dookoła nas… wciąż i wciąż bodząc różkami? Co jedyne, to odchodzi ono wtedy, gdy idzie się do ogrodu. Pomaca ziemię. Nie zostanie zeżartym przez kleszcze… coś zasadzi, coś się wyplewi… urobi się po łokcie i tak, czuje się zmęczenie, ale jednak… ale jednak inaczej, dziwnie bardziej normalniej…

Bardziej.

Poprawnie?

Może to natura upomina się o nas? Może nas chce, pragnie… chce nas odkleić od onych maszyn, wydłubać ze ścian, błaga, by w nią się zapatrzeć… może to o to chodzi onym wronom i mewom, które krzyczą dookoła mnie. Patrzą się, strzegą dachu, jakoś tak… no oczywiście, że obsrały mi dom dookoła, kurde, będzie padać jutr czy to znowu zaschnie, ja nie mogę, romantyczność ptasich konwersacji nagle znika jak widzicie wielki splash gówna na świeżo umytej szybie…

I na kolejnej.

Ekhm… natura.

Ważna jest.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.