Pan Tealight i Wielka Paszcza…

„I wcale nie była głodna…

… było to aż tak nader dziwaczne i absorbujące, że nikt nie zauważył, iż pewne rzeczy zaczynają znikać ze Sklepiku z Niepotrzebnymi. Niektóre nawet krzyczały jak znikały, łkały, starały się czepiać innych przedmiotów nawet i bytów, ale nic nie pomagało… jakby wszyscy i wszystko postanowiło, że taka ma być, że taki to świat, iż… Ale wiecie, należy też pamiętać, że tutaj wciąż taki harmider, Pana Tealighta brak, Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane też… więc hulaj dusza, piekło jest cudowne i czeka na ciebie, więc baw się i tańz głupia…

Tańcz!!!

I tańczyły… wszystkie one tańczyły dookoła onej Paszczy, w tych sukienkach zwiewnych, a wokół nich śnieżne płatki latały i jeszcze jakieś takie piórka, jakby ktoś ubił masę maciupkich, białych i niebieskich ptaszków, jakby tak wiele było niewiadomych w codzienności onej, i tak niepewnej, jakby…

Naprawdę wszystko oszalało.

I Wiedźmy i Królewny, Księżniczki i Panny z Wyjścia i jeszcze…

I one tylko tańczyły… tańczyły w pędzie jakimś, czasem któraś upadała i trawa, wilgotna wiosennym śniegiem, zagubionym, znikała jakoś tak i powoli wszystko się rozmywało, a Paszcza rosła. Różowawa z gruzełkami, trójką ocząt w zielonkawym odcieniu i brwiami tak długimi, że jak mrugała, to wiatry się budziły i jeszcze skrzydełkami… może i jak dorośnie latać będzie…

Może…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Zimno…

Czadowo zimno się zrobiło, no po prostu magia! Wiecie, jakaś nagle normalna wiosna, znaczy moze i susza wciąż, ale jednak zimno, czyli w marcu garcu i tak dalej… jestem trochę usatysfakcjonowana, aczkolwiek kwiecień plecień, więc wiecie, ciekawe ile to potrwa. Spoglądając na roślinki, to hiacynty zaczęły wyłazić, ale jednak… no tak lekko nieśmiało, choć słońce raczej wali.

I to codziennie.

Do tego morza szum, mewów krzyk, złota plaża i te klimaty.

Nie, nie miałam czasu coby na spacer iść, ani jakoś tak, wiecie, słońce na mnie nie działa dobrze. Ale te hiacynty. Jak najabardziej opyla się kupować te w doniczkach, a potem jeb zużyte niby cebulki do ziemi. Następnego roku spokojnie wsio wyłazi. A jakby tak całe pole tych krokusów czy hiacyntów?

Rany, cały ten nazbytni aromat…

Ech.

No ale… gdyby człek miał finanse, to by sobie nawsadzał cebulek, ale nie ma, więc se radzi jak może. No wiecie sami. Modli się o cudowne cebulek rozmnożenie. Siedząc na mocno wyschniętej ziemi, która woła o deszcz, ale nikt jej nie słucha. Niewdzięczne one niebiosa, że ogródka wołania nie słuchają…

Wiecie, słoną nie podlejesz.

Niby ta godzina zmieniona, a jednak jakoś tak w tym roku człowiek tego nie czuje… znaczy wróć, nie spałam przez pierwsze trzy noce i dopiero potem jakoś załapałam, że to to. Zawsze mnie tak rąbie.

Zawsze.

Ale… może i czas się rąbnął, ale szczerze powiem, iż jakoś tak nie widać. Okay, słońce jest trochę przesunięte, ale jednak, jakoś tak, no jakoś tak się tego nie czuje. Ciało oczywiście jęczy, ale mózgowi coś za mało mroku. Wciąż i wciąż, za to gylle leje się strumieniami i cuchnie. Wciąż i wciąż… prawie codziennie. Niby rzeczywiście okay, nie dzień w dzień, ale czasem to człek się już sam siebie pyta: ile jeszcze? I jak bardzo mocno będzie to waliło. I jak wiele dni i nocy spieprzy?

Czasem się wydaje, że ten zapach żyje własnym życiem.

Jeszcze mutuje czy coś…

Taka smrodowa pandemia… ale co zrobić. Czyżby nie lepsze to niż… no i tutaj zawsze warto się zatrzymać, szczerze, wiem jak wali gówno, bez urazy, stara jestem, pamiętam wieś, która nawoziła się i kupą i azotanami i jakoś tak, no pamięć nosowa to wielka moc jest. I co jak co, ale obornik tak nie walił po rozrzuceniu go na pole. Jaki z tego morał, a taki, że mieszają to z jakimś gównem mega… tudzież, dowalają kurzego, które jest okropne i z tego co pamiętam, raczej rzadko się go używało, bo kura wiadomo, genialny ptak, ale jednak sra i wypala sraniem świat.

… więc…

Witajcie na Smrodliwej Wyspie.

Ale Smrodliwej ino okazjonalnie i sezonowo.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.