„Bagniczyce to było coś całkiem innego. Nie no, nie wolno było ich mieszać czy też, o zgrozo! mylić z Błotniaczkami. Szanowanymi paniami domu, wszelakimi słodkimi bytami wilgotności brudnawej bardziej… nie nie nie. Po prostu i zwyczajnie całkowicie należy tutaj lekko przemyśleć pewną sprawę… oną cudowną nieczłowieczeńskość onych wojowniczek, klących jak… ino one potrafią, wolności, którą epatują tak mocno, że każdy staje nagle, siada, a nawet kładzie się, ogłuszony tym wszystkim, nagle oświecony robi za żarówki… albo ledy czy coś…
Ale wiecie, mogły być silne i tak dalej, jednak niektóre, nie żeby wszyscy, nie żeby każda czy coś… świat się zmienia, ale to proces, możliwe więc, iż i one kiedyś zapragną mani-pedi czy czegoś tam, jak na razie wygryzają pazury w drące każdą poweirzchnię szony i ostrzą je, patrząc na przechodzących z dziwnym uśmiechem, szerokim, uwidaczniającym one ogromne, spiłowane zęby…
Ała.
Po prostu lubiły się bić. Były wszelako silne, mocne, wewnętrznie i zewnętrznie, więc… wiedziały czego chciały, nie chciały, tudzież, tak po prostu i zwyczajnie, olwać wszystko i nie babrać się konwenansami.
Nie no… oczywiście, że miały własną etykę, zupę z Azji i prawa oraz nadzwyczajnie skomplikowany savoir-vivre. Każda społeczność coś takiego posiadała. Jakoś widać ich do tego ciągnęło, ale one… one miały tylko Kapliczkę Ślubów. I Sklepik z Narzędziami, strymi w 99%. I jeszcze… no tak, nie do końca było wiadomo co jeszcze, ale jednak… jednak były inne. Syczące…
Ale też czasem… dziwnie, przedziwnie romantyczne.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Zmrok jest taki fioletowy i liliowy i jeszce różowaty i może cukierkowy… jakby na świecie, wiecie, w onej wszelakiej dookolności nic złego się nie działo i może i nie dzieje, w końcu, co y tu wiemy, na skale na prawie środku akwenu… morza prawie dokładnie śródlądowego, jakoś tak… oddychamy.
I nic więcej.
Wiecie, ceny paliw fluktuują, więc co więcej można.
Ino patrzeć na te widoki można, jeszcze, póki są, albo coś… wiecie, niepewność onego świata teraz taka bardzo namaclna. Nie wiadomo czy kolejny tydzień nie będzie powrotem pandemii, w końcu tak na rozum patrząc, to wiecie, jakoś tak powinien, ale jednak, kto tam wie? No kto wie… może ci co władają onym światem? Może by zdradził trochę swoich wiadomości, ale z drugiej strony…
A po co mi wiedza taka.
Tak naprawdę wszystko i wszyscy są niepewnością.
A może w rzeczywistości nic nie istnieje. Ni te zachody słońca, ni one wschody, dziś był na szczęście taki mglisty lekko to człowiek mógł się przespać, ale… jej, może by tak więcej onej mglistości? Więcej zimnych dni?
Może?
W końcu to marzec dopiero… ej, zaraz, ale jak to już kwiecień? Kto komu pozwolił by to już był kwiecień!?
No wecie no!!!
Jedno jest pewne, oto nastał na Wyspie czas aromatyzacji.
Znaczy cuchnie.
Oczywiście, że część z gospodarst ostrzega, że będą rozlewać ono bogactwo wszelakich nawozowości… tylko co mi z tego ostrzegania, jak skóra pali, oczy łzawią, jak ktoś chciał pranie ekologicznie wywietrzyć, to pozdrawiam. Tego smrodu potem się nie daje sprać. Z doświadczenia…
No ale… wiosna.
Może by ktoś chciał zasponsorować mój ogródek, bo posprzątałam, no i jest ono miejsce, które aż się prosi o uzupełnienie. Jakieś krzaczki i drzewka się by zdały. Oj zdałyby się roślinki. I zioła… i jeszcze na zasmażkę oczywiście lawenda i tymianek i jeszcze rozmaryn może i jeszcze… no na pewno szałwia będzie i może jeszcze… no wiecie, wiadomo, curry busk. Bo przecież… w tym klimacie to ino sucholubne! I te, co kochają słońce aż nazbyt namiętnie, a to ino kocanki.
No szczerze!
I tak, jak człek od pól ucieknie, co szczerze… trudne jest, to można jakoś nacieszyć się powietrzem, jak ktoś lubi i słonkiem i wszelako się już opalić czy wykąpać, w końcu nie ma jakiegoś zakazu… proszę bardzo. Że zimna woda, no sorry, albo se sam grzejesz, albo akceptujesz, że zimne znazy zdrowe.
I już!
A nocą…
Spać najlepiej.