Pan Tealight i Nimfowice…

„Była tylko jedna taka dziura, która nigdy nie wysychała, nawet w największą suszę zawsze nieruchome lustro wody, niebieskiej i szmaragdowej, nieodbijajacej świata, ale też nie pozwalającej spojrzeć do wewnątrz…

… było wysoko.

Dotykało onych najwyższych kamyczków, które je otaczały, ale nigdy się nie przelewało. Co więcej, nawet nie nawadniało nazbytnio onych dziwnych, niebieskawych traw po bokach, oraz tych krzewinek fascynujących, miniaturowych lesistości, które… które jakoś tak mamiły wszystko i zdawało się, że jak dłużej się przysiadło obok oczka onego, to wszystko rosło… zasłaniało boki oczka, zasłaniało ciebie i jakoś tak łączyło się w jedno pozostawiając ino małe kółko nieba…

… było wysoko.

Nikt do końca nie wiedział kto w nim żyje, a żyć ktoś musiał, bo pranie na sznurku zawsze było rozpięte, za każdym razem inne gacie, może i niektóre miały więcej niż zwykle nogawek, może i… no właśnie, może i ktoś tam coś przy nim robił, dmuchał, prasował, czy coś, ale jednak… jednak było tam, więc może Nimfowice były prawdą? Może tam żyły i miały się naprawdę dobrze?

Ale ta niezmącona woda… ona doskonała czystość, ale i nieprzenikliwość i jeszcze… jeszcze coś takiego w powietrzu, jakby ktoś ciasto robił. Na pewno z amanitą, no bo przecież, tam było takie pętko suszonego czerwonego grzybka… na pewno, a może z tych malutkich, jasnych główek, niby mini pieczarek…

Czy po tym się lata?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Na spacer.

Dobijają mnie te samoloty, dobijają mnie te strachy, więc… może na spacer? Przecież mamy gdzie iść… choć to tak dziwne, że nawet w marcu nikogo się nie spotyka, nie jak rok temu, czy dwa, gdy z kontynentu Duńczycy się tutaj zlatywali. Wiecie, na koronowane party takie… teraz, sprzedają domy kupione nazbyt pośpiesznie, mury niekochane krzyczą wieczorami błagając o bycie domami i…

Jeszcze to ograbione z jakiejkolwiek roślinności nabrzeże.

Koszmar.

Nie, nie bawią mnie już spacery, boję się ich. Boję się idąc na plażę, że pewno znowu coś ścięli, wywalili, zepsuli. Zniszczyli. Po prostu się boję, bo decyzje ekologiczne to tutaj farsa, ale nikt tego tak nie nazywa poza garstką nielubianych. Mi tam na lubieniu nie zależy, więc powiem wprost, że komuś chyba dekiel zrąbało z tymi wyrąbami na wybrzeżu. Miniaturowe dęby, porosty i krzaki, wsio ono trzymające tę niewielką ilość gleby teraz… wejdzie Pani Erozja i zabawi się…

Czy mnie to jeszcze obchodzi?

Nie wiem, na pewno wkurza.

Głupota zawsze mnie wkurza.

Ale i tak idę, bo kocham skały, to miejsce wciąż, jakoś tak, dziwnie, może to już syndrom Bornholmski… wiecie… LOL Mógł być Helsinski, to czemu nie? Nawet dałoby się wypracować jego definicję, pojawia się w okolicach 10 roku życia na Wyspie. Wiecie, jak się w niej zakochaliście, poświęciliście wszystko, ona wam zabrało to co aż nazbyt ważne, odcięła część was i jeszcze…

Zniszczyła.

Chodżmy nad morze…

Ono się zmienia, zmienia się zawsze, ale jednak jest w tej zmienności jakaś taka stałość, więc… zasłuchanie, piasek, kilka trawek, nagość gałęzi i kilka krokusów. I te trawy zeszłoroczne, zioła niesamowicie i idealnie zachowane, ale już w formie suszków. Brązowych i czekoladowych…

Piękne to… rzeka co prawda dziwnie zakręca, ale who cares… ważne, że jest, w końcu oznacza to, iż susza, czyli na razie ino okres niepadania to jakieś 3 tygodnie, więc nie jest jeszcze źle. Wciąż tu i tam jakaś woda stoi, szczególnie w lesistych miejscach. Błotko, ciap ciap ciap… ale przecież my idziemy z Melsted do Gudhjem, jak zawsze niezauważając onej granicy między miasteczkami.

Jak zwykle…

Brzegiem, po skałach, nad morzem… gdzie dziwnie pozmieniane wszystko straszy. Nagle człek odkrywa domy, które kiedyś chorniły drzewa i krzewinki, nagle pojawia się kilka krokusów, coraz mniej każdego roku, nagle… nie ma nikogo. W oddali tylko jakaś osoba, jakiś śmiech… ale czy on z Wyspy, czy z morza dobiega, nie możesz być tego pewnym, po prostu nie możesz.

Idziesz, po skałach, między skałami, w skałach…

Ku miastu, które widać teraz bardziej, gdzie w porcie śpiewają maszty, a na ulicach ni żywej duszy, dopiero gdzieś tam, gdzie komuś się kawy zachciało robić, jakieś dwie pary. Zmarznięte, choć słonecznie… Ale ja nienawidzę kawy, a ludzie… sami wiecie jak to jest, po prostu drzewa są bardziej intrygujące, więc idę dalej, drugi port, remonty co krok, muzeum rozpoznać nie można… nadal chyba tu jest, ale coś mi się wydaje, że problem z wodą w piwnicy jest.

Wielki.

… więc… jakoś tak nie mogę…

Nagie witryny, obietnice, że to się zmieni. To kupił ten najbogatszy i tamto i jeszcze… i co to w ogóle znaczy? Że będzie lepiej? Bardziej intrygująco, czy jednak nie? A może… nawet zapach karmelków niknął…

Gdzie ja jestem?

Nie znam tego świata.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.