Pan Tealight i Oferta Specjalna…

Oferta Specjalna zaczęła się nocą, wiecie, skrycie tak, żeby no nikt nie słuchał, nie wiedział, może i się nie zgłosił, ale jednak tego chyba nie przewidzieli, że kolejka będzie się ustawiać i zakręcać do morza aż, a tam kończyć dopiero w miasteczku na rynku, znaczy tam przy porcie…

Wiecie…

Jednak jak się chce coś sprzedać, trzeba mieć na uwadze oną, no, lokalizację wystawienniczą i obrotność internetową, oraz wszelako zdałaby się ładna blondyna, jakoś tak przyciągają klientelę zawsze. Ładny chłopczyk też się nada, ale jednak, wiecie, każdy matkę miał, niektórzy wciąż mają nawet i kilka, więc… dlatego chodziło o port. Bardzo o port chodziło, bo to też i dostarczenie onej sytuacji foto-geograficznej, Instagram od razu huczy i stęka… z falami jednak lepiej. No dobra, poza sztormem, wiadomo, wtedy wasza postawiona dość naprędce szopka, jakoś tak może najzwyczajniej w świecie odlecieć. I to deseczka po deseczce. Dlatego też raczej warto postawić coś, co nie było z przeceny z jakieś Chinbazara. I nie obiecywało, że karma nie wróci.

No więc tak, zbudowali.

Zaklęli…

I pierwsy dzień był… dziwny, bo pojawili się ludzie i zaczęli się domagać towaru, a oni przecież, no że dopiero zaczynają, że to tylko do obglądania, nie nie wolno dotykać, nie na pewno dla każdego nie wystarczy, że wysyłkowo, ale bez obaw opłata pocztowa i pakowanie wliczone w shipping…

Wkurzali się, ale i tak stali, chcieli popatrzeć, jakby…

Zaczarowani.

Możem bardziej, czy tym, co z niego wychodziło?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Jane Goodall. Pani od szympansów” – … okay. Szukałam biografii Goodall tak po prostu. Lubię ją w szczególności za jej podejście do rdzennej ludności, za ono zrozumienie, które najprawdopodobniej odziedziczyła po małpach. No co? No przecież sama się przyznaje, że to od nich nauczyła się najwięcej jeśli chodzi o bycie… człowiekiem.

Nie sądze by się obraziła za te słowa.

Wdzięczna też jestem za jej wypowiedź o naszej planecie, ale wkuta na ludzi, którzy oczywiście stwierdzili, że wiedzą lepiej. Że ona z plaskacza nie wylatuje każdemu, to szczerze się dziwię. Ja mam czasem ochotę. Ale… oto jest… nie do końca biografia. Oto jest dokładnie to, co mówi tytuł, czyli opowieść o pani od zympansów, a co za tym idzie i opowieść o samych małpach.

O ich dobroci i onej delikatności, ale też chorobach, przemocy.

O wszystkim, bez upiększania.

Problem? Jeśli szukasz historii samej Jane, to nie tutaj. Co nie znaczy, iż możesz pobłądzić, bo ta powieść jest pełna JEJ. W końcu ona i szympanse, to jakaś jedność. Jakaś spójność niesamowita… odnalezienie zwierzęcia duszy… animizm? Tak, więcej w tej opowieści małp niż samej bohaterki, ale jednak dzięki nim jesteśmy zrozumieć, a może mamy też i zrozumieć, że zwyczajnie, czasem to świat nas zmienia. Zmienia i uczy w najbardziej zaskakujący sposób.

Warto też zwrócić uwagę na zaznaczenie, jak wiele Goodall zawdzięczała innym i jak wiele otrzymała oraz… jak wiele straciła. Miłość, zdrowie… cóż, świat z małpami, obecnie jej badania poddawane znowu krytyce, to wszystko sprawia że widząc tę starszą już damę, jakoś zapominamy, że kiedyś była tam, na samym początku, pośród tych, w których wątpiono, wyśmiewano… ot blondynka w lesie, co ona może, nic nie wie, nie ma wykształcenia… Oraz… rola matki, w ogóle rodziny Jane w jej wyprawach – niesamowita, ale ma się niedosyt.

Niestety… lecz z drugiej strony wraz z innymi informacjami to wszystko nie byłoby już tą opowieścią… o pani od małp. Nie naukowcu, ale właśnie… damie od szympansów, która zawsze ma jednego przy sobie.

PS. Piękne wydanie!

Niby człowiek powinien w ogródek ruszyć, no ale…

Po co?

Nagle ogarnęła mnie dziwna bezradność i bezradosność. Wszelaka jakaś taka smutność i jeszcze… mimo tego walącego słońca, nie wiem, ja zwyczajnie nie jestem wiosenną duszą. Sorry. Tęsknię już za jesienią i zimą. Zwyczajnie. I będę tak marudzić przez kolejne miesiące… tak do września.

LOL

No cóż, niektórzy tacy są i tyle.

Na Wyspie wiosna w pełni, a przynajmniej tak się wydaje. Niektórzy wyjechali na wakacje, inni znowu raczej niechętnie. Jedni chorują, inni zdrowi, wszelako widać, że ona pandemiczność została mocno wyciszona. W miejscach, gdzie robi się testy już brak kolejek, pustki. Ochotnicy siedzą i się nudzą… a lekarze, oj, ci to mają ręce pełne roboty. Wiadomo, czas przeziębień i innych tam.

Ale poza tym wiosna.

Nawet nie wiało przez jakoś tydzień, tylko mróz w nocy, taki zaskakujący…

I ta temperatura, nagle bardziej późnozimowa. Nie, że mróz w nocy, bez urazy, nic z tego, ale jednak jakoś tak, dziwnie… wydaje się być bardziej zimowo. Bardziej jakoś normalnie. Wiecie, sezonowo. Jakoś tak…

Ale w ogród człek powinien.

Trzy tygodnie chorowania wystarczą… chyba?

No dobra, nie wiem.

Węch niby wraca, ale ze smakiem kiepsko raczej. To akurat mnie rybka, węch to jednak sprawa ważniejsza, ale… pochorobowa wiedźma, to wykończona dziwnie, wycieńczona baba. Nie mam na to siły. Znaczy wiecie, chce mi się, ale jakoś tak, nie wiem, nie chce mi się. Zwyczajnie mi się nie chce. I jakoś tak stwierdziłam, że niech se wsio urośnie bardziej, człek powyjmuje to co jest niechętne dla niego, znaczy wróć, może i jest chętne, ale jednak… no… nie chcę tego i powojnika tego też nie i jeszcze, nie, nie chcę, serio… więc może powinnam…

Ale…

Wszystko dobrze przycięte, więc może sie uda?

Przeżyją?

No dobra, niestety kurna już drugi kurna eukaliptus mi padł. Ten na zewnątrz. Kurna no!!! Czy one mnie nie lubią, czy coś? Ale przecież, przecież ja je kocham, szczególnie w zestawieniu z tymiankiem, rozmarynem i jeszcze może lawendą z miętą, albo melissą? No weźcie… ma człowiek swoje ulubione mieszanki.

Przez lata jakoś tak zwariował na punkcie pewnych aromatów.

A co… w końcu życie to bajka naprawdę dla tych, których lubią dostawać po dupie i się podnosić, nie dla każdego.

Oj nie…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.