„Była tam, pod Jabłonką Płonką.
Była… znaczy spojawiała się i znikała na początku, dziwnie nieuchwytna, ale może to wszystko przez ten wiatr?
Może?
W końcu przecież nikogo nie spraszali, a wiatr, wiatr sprawiał, iż dziwne rzeczy i sprawy stukały w drzwi i okna, więc raczej starali się nikogo nie wpuszczać. Jakoś tak, wiecie, dla ochrony mienia i wszelakiej niezależności, by zwyczajnie się nie dzielić, bo i też czasy nadeszły takie, a nie inne, więc…
… więc czasem tylko wyglądali, a potem zaznaczali na ścianie, że o tej i o tej była, w postaci pełnej, niepełnej, a może właśnie znikała i taką to mieli rozrywkę. Ale tylko na teraz, na ten wiatr… a ona, ona spod tej Jabłonki, w końcu przestała się pojawiać, bo i ile można. No i wiało, czyż nie. Wróciła do domu i wystosowała list, który jebnął Smoka z Komina w jedno z ocząt i wcale nie poprawiło nikomu humoru.
I…
Obraziła się.
A co nie mogła? No kto jej zabroni. I nie, nie miała w kalendarzyku zapisane, że będzie wybaczać czy coś. Co jak co, tego czy też o to nie powinno się nawet prosić. Jak już ktoś ma wybaczyć, to wybaczy, a jak nie ma, nie chce, nie czuje potrzeby tudzież dawno to zrobił… sorry, jak spierdoliłeś kolego/kolerzanko, to cierp. I nie wymagaj od skrzywdzonego, że zrobi ci dobrze, bo niby tak…
Bo co?
Jezuski?
… więc oni byli tam, ona tu, a między nimi wiatr… świat naprawdę nie tylko stał na rzęsach i klaskał uszami, ale… popierdoliło go?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Doktor śmierć” – … uuuu… Człowiek czasem myśli, że wie, wie wiele o tym wszystkim, ale jednak… czasem ktoś to opisze inaczej, dokładniej, no i wali po deklu. Mocno… i człek zaczyna się zastanawiać, że może jeszcze bardziej inni mają rację niż ci wszyscy… ona większość…
Większość wyśmiewająca teraźniejszości próby… by coś zmienić.
Ale jednak pewne sprawy, pewne osoby, jednostki ale i grupy rządowe… nierządowe i wszelako nikomu nie podlegające robią rzeczy, które naprawdę mogą przerazić. Które mogą może i zbulwersować nawet?
Wrzućcie sobie w wyszukiwarkę frazę „doktor śmierć” i bądźcie zadziwionymi podobnie jak ja… kurde, niby człek wiedział, że takich ewenementów było wiele, zaprzeczając onej definicji ewenementowości, ale jednak, kurcze no, tylu lekarzy, niby lekarzy i tak dalej, ale jednak, przerażające. Ale z drugiej strony. Cóż, jako naukowiec sama przyznam, że eksperyment to coś, co jest właściwie moim życiem.
Ale… tym razem oto przed wami opowieść o Sidneyu Gottliebie, chemiku właściwie, który nadzorował, kierował, wszelako dowodził pewnymi odłamami CIA, które odpowiadały za wszelakie maści i pigułki, że zwyczajnie was od razu przenosi w ramiona onego geniusza wybuchów z Bonda. No jak mu tam było, Q? Chociaż w książkach był też Major… cóż, ale jednak Q, to chyba najbardziej rozpoznawalny naukowiec bawiący się śmiercią… tudzież, jakimś tam zniewoleniem i Gottlieb był kimś takim. Tylko… naprawdę. Znaczy, o ile zawartość tej porywającej, historycznie na pewno częściowo przynajmniej prawdziwej opowieści, biografii miejscami… historii CIA… jeżeli ona jest przynajmniej w połowie prawdziwa, a można pewne sprawy prześledzić…
Hmmm…
Czy naprawdę nas to dziwi?
Ale… warto przeczytać. Bardzo warto. Serio i szczerze. Wciąga, porywa, czasem wpada się w niedowierzanie, a czasem… ech, po prostu się rozumie, że ten świat to tak naprawdę miejsce, w którym jedni wygrywają, a inni…
Znikają.
Wieje…
Jejku, ale nudy. Nosz przecież serio, czy ja już nie mogę o czymś innym pisać? Nie, nie mogę. Może i wiosna dookoła, niewielkie listki pchają się na zewnątrz, w nocy pogoda albo na plusie albo w okolicach zera, nie wiadomo o co chodzi, bo jak w dzień słońce przygrzeje, to po prostu…
Bleee…
Ale jednak, jak tylko wiatr się zmniejszał, to po prostu człowiek musi wyleźć na zewnątrz. Ale tak w jakieś skryte miejsce, na przykład do Hammerhavn… znaczy wróć, nie, tam to możnaby zaparkować, ale kurna, jak pozmieniali? Ja pierniczę… już niby wiadomo, że taki licznik wyciętych drzew człowiek sobie powinien zamontować, bo go to wkurwia i najchętniej by kogoś za to obwinił, a potem się dowiaduje, że tu wymyślili, iż może by tak drzewa ino w lesie…
Kurwa mać!!!
Tak, klnę.
Perkele!!!
No co? Po pierwsze umiem kląć w kilku językach, szczególnie uwielbiam one diabelskie strofy, a po drugie, to wiecie, jakoś trzeba te rzeczy z siebie wywalić. Jakoś trzeba to wszystko z siebie wypierniczyć. Bo niczego nie zmienię. Chyba że w końcu wygra człek jakąś kasę i kupi ziemi. Sporo ziemi i tu i w Szwecji… i będzie sadził drzewka… i może jeszcze jakieś arboretum?
A czemu nie?
Ino bezpiecznie dla ekosystemu, chociaż i tu i tam to już dawno o to nie dbają… o tym nie myślą… nie…
Skandynawia od dawna nie jest eko.
A i u nas poległy kolejne drzewa…
I tak, boję się wychodzić, ale jednak wybraliśmy się nad jeziorko. A dokładniej na dwa, na jedno popatrzyliśmy, na one skały oddzielające nas od morza… ech skały, tyle w nich magii jakowejś, takiej specjalnej, jakby serio ułożone były z jakowyś wciąż bijących serc i twarzy zmieniających wyraz. Ta się uśmiecha, a ta wpiernicza korzonki, a może to ptaszek jest… a może raczej był?
Skały tutaj są w rzeczywistości głównie twarde, poza onymi w okolicach Dueodde i tego, co określam mianem dołu Wyspy… mięciuchne i wapienne. Dinozaury i inne skamieliny przechowywujące… owoli znikające. Ale tutaj tak wiele znika, ostatnio aż nazbyt wiele, jakby to, iż ludzie przygnieceni pandemią byli zezwoliło jednostkom na wycinki… tu wycięli cały las, tutaj zagajnik, w Tejn znikają drzewa w takim tempie… w ogóle dom z domem się zamienia w ciągu kilku miesięcy.
A podobno takie kryzysy.
W tym miejscu w końcu coś ruszyło z budową onych domków letnisowych… tia, w końcu chyba wiem jak sommerhusy nazywać, chociaż, czy to to samo? Nie, prawa są inne, ale jednak… one wszelkie domki, dziwne, jednakie, a kiedyś takie piękne łąki tu były i widok i jeszcze sarny i wszelakie robale i jeszcze…
Tajemnice.
Pustkowie…
Świat potrzebuje pustki.
A one kolejne drzewa, które tym razem porwie wiatr, bo pozbawione wsparcia zostały same, ziemia znika wydmuchana powiewami lub zlana deszczami, spływa do morza… a jeziora… są…
… ale, czy to w ogóle jeszcze jest ważne?