Pan Tealight i Toaleta Przeznaczenia…

„No cóż no… tak właściwie, to raczej głównym i nadrzędnym, podstawowym lekko, mocno nie do przeskoczenia…

… przeznaczeniem każdego było wydalanie.

Ekhm.

Może to i jakiś dziwny temat ale jednak, jakże i ludzki, prawdziwy i wszelako każdego doświadczający. Któż to nie przechodził przez ten okres gadania ze znajomymi przed wykładem i kupie. Albo o kupie przed egzaminem… no jak rany, co jak co, to jednak zawsze było mega stresujące i ta kupa, kibelek, zawsze było istotne by było… znaczy kibel blisko, papier sprawdzony…

Ojoj, papier.

Nosz to przecież element tak bardzo intrygujący i wszelako niezbędny. Przecież… no dobra, oczywiście, że można liściem… tip wam sprzedam, może nie wiecie, jak macie liściem, znaczy musicie, to weźcie go lekko pozgniatajcie w dłoniach. Tak przeszorujcie dłońmi. Będzie miękciej i wilgotniej… ekhm, no nie oszukujmy się, kto se kiedyś dupsko urządził PRLowym papierem, co to litery na sobie miał, a czasem i całe artykuły, poczytać można było… ech, tacy ludzie wtedy kształceni byli… no cóż, widać teraz doszliśmy do wniosku, iż jednak miękkość dla pośladków to sprawa naprawdę istotna. Naprawdę. Szczerze. No ważna jest ona miękkość…

Cóż.

Tak.

A co do toalety… gdy ktoś przeszedł od dziury w ziemi, obetonowanej z czasem przez drewnianą komórkę z przerażającą otchłanią…

I zapachem…

Cóż, człowiek wlot i wylot ma.

Nie oszukamy biologii!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Czerwona królowa” – … drugi tom cyklu „Wojna kuzynów”. Opowieść o matce Henryka VII… o kobiecie, no właśnie, sporadycznie wspominanej, znanej z uparcia, religijności, onej…

Misji…

Wizji?

Margaret Beaufort. Opowieść o sile kobiety. O zaparciu. O… kurde, miłości do syna? Tylko, czy to naprawdę miłość? A może i kompletna obsesja? A może i coś więcej? Magia wszelaka, a może… tyle pytań, tyle odpowiedzi.

Najpierw biedne dziewczę, które nagle staje się matką. A potem już dorosła staje twarzą w twarz z Elżbietą Woodville. Z pięknem, czarownictwem i potrzebą, której nie może się oprzeć. Bo jej mocną stroną nie jest uroda, ale rozum. Ów babski pomyślunek, który jej podpowiada, że jej syn będzie władcą tylko jeśli poślubi znienawidzoną… i cóż, znacie historię, wiecie co się stało, a jeśli nie…

To może być to dla was opowieść fantasy.

Królewska.

Tym razem dziwnie bez uczuć… poza onym najpotężnijeszym, miłością matki do syna. Obezwładniającą.

No po prostu padnę, ktoś kopnął flaszkę po jakimś napitku pod nasz żywopłot… hmm, czyżby wiatr? Serio, atakować mnie, kompletnego abstynenta i ciętego na alkohol wciągających człowieka, taką flaszką? I że wiatr? A może jednak ktoś? I co? Pójdzie teraz fama, żem nie wariatka a pijaczka?

A może i to i to?

Hmmm… a mniejsza, jak się pewno domyśliliście znowu wieje. A raczej właśnie przestało i serio, po tym wszystkim serio czuję się jak przeżuta i wypluta. Dawno już nas tak nie przeczołgało mentalnie i głowoboleśnie. Po prostu… jakoś tak, no wiecie, jednak natura robi z nami co chce.

Bezczelność full wypas.

Ale z drugiej strony takie jest życie na Wyspie. I właściwie na każdej wyspie zapewnie. Stajesz się częścią onych drzew i kamieni, onych skał i szczelin, tych ostańców i traw, nieba, wiatrów, nazbytniego nasłonecznienia, różnorodnych plaż i pagórków… ruin i tajemnic. I fal oczywiście. Bo przecież to i one, a może w szczególności one… wiecie, przecież to o morze chodzi.

O morze, które słychać.

Wzburzone wciąż… fale uderzające o skały i o piasek, bo tutaj przecież jest i jedno i drugie, szeroka plaża w Melsted, piaszczysta, z rzeką i te skały tworzące może niewysokie, ale tak ardzo urokliwe klify…

I Gudhjem na wyciągnięcie dłoni.

Człowiek tak czasem idzie i po prostu nie wierzy w to, co widzi…

Bo to jednak jakieś tam spełnione marzenie.

Ale… no właśnie. Ostatnio jakoś wychodzenie na spacery miejskie to nie dla mnie. Pustki jeszcze, ale jednak jakoś tak wszystko to dziwne i puste. A przecież powinni tutaj być ludzie. Mieszkać, żyć, egzystować. Mieliśmy też byc otwarci cały rok, a chyba jakoś to nie do końca bangla, no ale… Turyścizny w końcu też nie ma, chociaż wciąż trąbią o tym znoszeniu obostrzeń…

Blah blah blah…

Czasem człowiek już naprawdę przestaje o tym myśleć, bo w końcu i tak nie wychodzi, jak już to drzewa ino spotyka, a cała reszta ludzizny go nawet z daleka nie tyka, więc po co mi te wieści? Po co jeszcze dokładać zmartwień. Klepie człek w klawiszki z domu, namaluje to i tamto, potem książki, kolejne kilka rozdziałów do pracy i dalej do pisania, zdjęcia, zmniejszyć, rozłożyć, wybrać, ułożyć…

Świat się wokół mnie nie kręci.

Nie mam nic przeciwko.

Może jednak kurde naprawdę wszystko to już za wiele… i za wiele też za wiele, więc… ale ja przecież i media społecznościowe czy telewizję omijam, więcej, nie mam TV, a Instagrama się robi i tyle. W końcu telefonu brak, kompletny asocjalizm… więc na co mi te wszelkie wieści. I tak jutro będą nowe.

Po co?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.