„Ale no jak on piękny był…
… niczym najbardziej drogi szal, taki wiecie markowy mocno i z ceną taką, że człek się zastanawiał czy wątroba wystarczy, czy jednak i nerkę dorzucić, one wszelakie zdobienia na jego powierzchni zdawały się iskrzeć i skrzeć i jeszcze poruszać, wprost tańczyć, balet jakiś odprawiać… i pachniał tak niesamowicie, nie jak bandaż, nie, nie jakoś sterylnie, ale raczej jak las po deszczu, taki las, co to nie przesuszony, ale nie grzybowy jeszcze i oczywiście mszany mocno… wiecie, taki wczesnowiosenny, gdy deszcze nie poszalały, ale były, kwiaty nie wariowały, ale były…
I kolor taki miał niebandażowy.
Raczej jakoś tak jak szałwia zmieszana z tymiankiem i dorzuconymi kocankami… i jeszcze trochę chmur porannych, i trochę tych pogodow lekkich… i jeszcze coś, coś nieznane i jeszcze coś oszałamiające, więc wcale a wcale nie był kojarzony z czymś złym. Z czymś krwawiącym, bolącym, czymś…
Niebezpiecznym.
Zakaźnym i zaraźliwym.
… więc był tutaj, tak na wszelki wypadek. Trochę może i dekoracyjny z tymi zakładkami i obwijką w listki brzozowe…
… był.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
I nagle ciepło…
I mgła.
Temperatura zaczęła lecieć w górę już po świętach, nagle zrobiło się jakoś tak dziwnie. Wiatr zaczął wiać coraz mocniej i mocniej, nagle szarpał za ściany, za dach, by z równą nagłością się wyciszyć, wymruczeć, zniknąć na chwilę, dłuższą, krótszą… po prostu odejść, a potem znowu wrócić.
I tak to się toczył ten czas pomiędzy świętami…
I nagle w czwartek ludzie ruszyli do sklepu ten chleb kupić, a tam skurczybyka nie ma. Nosz kurcze wam powiem, że patrzenie na puste półki, a jednocześnie masę tak zwanego jedzenia, czegoś, czego człek nie ruszy, było dziwne. Plus masa dzieciarni zestoycy, wiecie, wynajmują sobie co można i piją… a co mają robić, no i oczywiście to drugie, i trzecie, w końcu jesteśmy przerzutówką narkotykową czy jakoś tak. Jakoś już nie wiem, ale wychodzi na to, że nie mam talentu do „widzenia” takowych rzeczy, spraw, ludzi… rozpoznywania sprzedawców… chyba…
Jak ktoś coś wie, to dajcie znać. LOL
Ale…
Wiadomo, że przyjeżdżają i odchodzą niezłe balety, więc lepiej schować się w domu, pomijając już subtelny mało fakt pandemii… no tak, wraz z końcem roku Dania stała się krajem tych zarażonych. Znowu nikt nas nie będzie lubił. Wiecie, teraz się obrywa w świecie za dziwne rzeczy.
Ale fakt taki, że z powodu dostępności do testów, wiecie, ludzie się testują i wychodzi to lub to i może tamto. Dwie kreski, krzyżyk, czy co tam…
A nie, to nie ten test. LOL
Nikt nie patrzy na to, że jeśli ludzie się testują wtedy, wiadomo, państwo dostaje info o zarazie i tak dalej, jak się nikt nie testuje, nie znaczy, że nie chorują. Tosz to takie proste a Duńczycy naprawdę chyba…
… to lubią?
Niektórzy się uzależnili!!!
Ale, to wszystko nie znaczy, że się nie bawią, no przecież… przecież pochorować można sobie potem, jakoś tak to wszystko stało się szybko elementem życia. Rok i już nagle bez wsadzania sobie patyka do nosa ludzie żyć nie umieją. A kurde do uszu to trza jakieś specjalistyczne… nie wiem, czy naprawdę ona stadność ma wciąż wartość taką jak wieki temu? Szczerze?
Nie wiem.
Nie czuję tego.
Ale ta mgła… gęstsza niczym mleko, bardziej splątane ciała czepiające się lusterek bocznych i kół, biała wilgotność, przerażająca, dziwnie znajoma i nieznajoma zarazem i jeszcze wszelako przerażająca, jak tak i ciemno i mglisto i tylko światła samochodów czasem dają znak, że coś się dzieje, że to coś wciąż tam jest, że wciąż ono coś jest znajome i jakoś tak… dobre…
Dziwne te ostatnie dni 2021.