„… ale on nawet nie chciał by go zwać nowym.
Więcej, nawet nie wyglądał na młodego, wprost przeciwnie, gość w średnim wieku, mocno zjechany, żanych botoksów czy coś, widać, że w ziemi lubi pracować, wiecie, dłonie poorane liniami, blizny białe i lekko bardziej świeże, wszędzie jakieś plasterki, ten w grzybki tamten z Supermanem…
… jakieś autka, psi patrol?
E…
Pan Tealight był lekko zasoczony, ale starał się tego po sobie nie pokazywać, bo i po co. Tyle już widział, to nie był pierwszy nowy nienowy, nie pierwszy, ale niepokoiło go to, że się pojawił akurat teraz.
W końcu i tak było już aż nazbyt ciekawie.
Tak naprawdę mieli onej ciekawości już powyżej cebuek włosowych na najwyższej części ciała… wiecie, nie u każdego jest to głowa. Nie. Może wydawało się wam, że dupę też możn tak zwać, ale jednak od razu oburzają się zroślaki, więc wiecie, poprawność polityczna rządzi i włada wszystkim, ale… prawda była taka, że on naprawdę był już jakiś takiś zużyty. Chociaż, może to znaczyło, iż bogaty był w doświadczenia, czy coś w tym stylu? Wiecie, wiek dodaje mądrości?
Chociaż nie wszystkim…
Taka Wiedźma Wrona Pożata Przez Książki Pomordowane się na przykład uwsteczniała i miała armię misiów. I łosiów… i w ogóle pluszaków, a szccerze, w ryj z pluszowej piąstki można dostać wyjątkowo boleśnie i na pewno jeszcze dodatkowo będzie papruch w oko, nieusuwalny taki, co wrośnie w oną gałkę z łatwością, bo i wilgoć i wiatery, no i sprawi…
Oj… wiecie sami.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Rozmowy pokojowe” – … kurcze… trzeba przyznać, jak się spojrzy od początku tej całej serii, ja pierniczę, patrzę na półkę, brakuje mi tylko jednej książki, chyba „Krwawych rytuałów”… ktoś coś? Bo ja potrzebuję nową, wiecie, niemacaną taką…
Ale… tutaj od razu na pierwszej stronie walą z grubej rury.
Niby człek powinien być przyzwyczajony, ale… takie nowości. Takie skomplikowania, no i że niby jak to wszystko się rozwiąże? I tak, jak najbardziej akcja wciąż trzyma i tempo i zaskoczenie jest i w ogóle, do tych książek się wraca, jak do dobrych miejsc w przeszłości, więc… wiecie, warto.
Hmmm, zaskakująco z Butcherem zawsze warto. A jeszcze z magiem, wampirem i całą masą onych osobowości, które aż iskrzą, czasem nawet dosłownie, nie, nie wampirzo… iskrzą emocjami naprawdę. Są tak prawdziwe, że aż chce się przejrzeć kogo tam autor zna i czasem nie żyją…
Naprawdę…
I mag i wampir i strażnik i wojownik i…
Kolejna część, wciąż wciąga i jak zawsze polecam od początku!!!
Śnieg…
I kto by się spodziewał?
Wiecie… prawda jest taka, że mówili, że jakoś tak o tym przebąkiwali, ale tak, jakby sami w to nie wirzyli, więc jak my byśmy mieli uwierzyć? No jak? Bez przesady, ale jak… nie zwątpić w ich zapewnienia i tak, pewno, że nawet koniec listopada lekko pośnieżył, pewno, ale grudzień… tosz o tym ino najstarsze dinozaury opowiadają, że śnieg zawsze mieli, że saniami prezenty…
Ale…
Tak, było biało.
Znaczy… powiedzmy sobie szczerze, poleźliśmy na spacer i w Almindingen było takie miejsce, gdzie śniegu było po kostki, wciąż na gałęziach one poduszeczki, jakby nikt i nic nie chciało naruszyć onej cudownej konstrukcji, jakby nikt i nic nie mogli, po prostu tabu nałożone i tyle… nie ruszać śniegu.
I te ślady tylko zajęcy i saren i nagle z lewej jedna wyskakuje… siup! Dlaczgo to tak jest, że akurat wtedy człek patrzy, a nie łapie za aparat, wróć, nie musi łapać przecież, ma go w łapie i mógłby, ale po co… na co? Czy chcę komuś udowodnić, że taka bajkowość wciąż istnieje? Nie, nie muszę…
Nic nie muszę.
Napatrzyć się na oną biel muszę…
Wsłuchać w oną ciszę, kompletną, cudowną, szałową.
Jakby ten śnieg naprawdę odbierał wszelakie grzechy, zmywał winy, wybaczał wszystko, nawet oną moją ludzkość, ono człowieczeństwo, które pozostawia na tej białości przepięknej ślady… aż mi głupio. Nietknięty śnieg, a człowiek jak jakieś bawoło wstrętne włazi i go depcze. Możnaby iść w śladach Chowańca, ale toto tak wyrosło, że zwyczajnie no te jego długie nogi, moje krótkie, no weźcie, tosz to więcej niż moja gimnastyka zwyczajowa.
I tyle tego śniegu…
A u nas nic.
Znaczy w Gudhjem… znaczy wróć, nie tak, że kompletnie, ale jednak, no prawie nic. Ino lekko popadało, zielone spod tego wyłazi, jakby chciało udowodnić, że ono ważniejsze, że żadna zima tu nic nie zrobi… ani nawet one traktory, które mocno orają… czy ktoś mnie może oświecić od kiedy orze się zimą?
I sieje.
I w ogóle robi inne rzeczy ziemię drące?
Ale nieważne to, bo przez dwie ponad godziny człowiek chodził po lesie. W końcu, dziwnie samotny, bez innych ludzi, na onej bieli, może i nie wszędzie, może i wszelako miejscami śniegu w ogóle, ale miło mrozi ryjek. Mniej miło, gdy po drodze trzeba zahaczyć o sklep i maseczka wjedzie i jeszcze ryj się spoci, potem się mrozi, no po prostu cholery dostaję z tym maskowaniem…
Ech!!!
Był hvid Jul!!!
YAY!!!