„Przyszedł już z zapakowanym towarem i nikomu nie pozwolił ni podnieść wieczek ni rozwiązać kokardek, ni nawet, wiecie, tych w niby prześwitujących papierkach, no nie dał podejrzeć… ni nawet pomacać. Ni nawet powąchać, czy coś w ten deseń, jakoś tak poczuć… po prostu powiedział, że ma, co ma i jak chcą, to zwyczajnie tyle to kosztuje, a on sam wybiera, co się wam należy.
Trochę to wydawać winno było się dziwne wszystkim, ale… tutaj?
Nie.
Wcale.
Wprost przeciwnie, jakoś tak może i ofertę miał tam jakąś, ale wszyscy tacy zakutani, zamyśleni ostatnio, że zwyczajnie nie mieli na to wszystko czasu. Zwyczajnie i nadzwyczajnie zaintrygowani własną codziennością, po prostu spojrzeli na niego i tyle… i co? I poczuł się smutno…
I poczuł nagle, że całe to robienie wokół siebie kompletnego braku szumu, nie rzucanie próbek i wszelakie olewanie klienteli, no po prostu, nie mógł tak dalej prząść, wiązać i ciagnąć tego interesu.
Musiał się zmienić…
Ale czy był na to gotowy?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Słońce.
Tak, mieliśmy dzień czy dwa słońca, nie wiem, aż tak to mną wstrząsnęło, że nie wiem dokładnie… po prostu ta wielka kula i te cienie na ścianie, no weźcie no, co to było? Skąd to się wzięło… Nie no, pewno, mieszkamy na Wyspie Słońca, ale od ponad miesiąca słońca, ba nawet lepszego światła człek nie uświadczył, więc wiecie, po prostu zaskoczony. Zdziwiony. Może i nawet wpadł w lekką panikę, wybiegł na taras, te tam, no ręczniki i sanki, nie, nie sanki… no leżaki szykować, a potem się skapnął, że ono słońce dziwne takie, zza chmury, jakieś niby jasno, ale nie do końca…
Jednak było.
I to przez kilka godzin!!!
Temperatura poszybowała w górę, podobno ma spaść, ale kto to tam wie jak z nią będzie? No szczerze? Macie pewność, że rzeczywiście nadejdą one mityczne białe święta? Bo mi się zaczynają 21go, więc jak to? Załapię się czy nie? Ech, te religijne niesprawiedliwości!!! No weźcie no.
Tosz to już ten no, ograniczanie moich swobód obywatelskich i tak dalej!!!
No ale…
Z przygód psychicznego na Wyspie, powiem tak, możecie mieć miłych ludzi za sobą, możecie się zgiąć w pół i pożygać prawie, znaczy nie no, dosłownie, ze strachu, ale i tak wsio trza załatwiać długo. Dlatego od prawie czterech miesięcy jestem w nerwach i szykuje się, że styczeń też będzie podobny.
Już się cieszę, no po prostu ekstaza!!!
A tu kolejny słoneczny dzień.
No jak ja mam z tym żyć?
… szczerze… na szczęście temperaturka spadła trochę, dwa stopnie, da się oddychać. Wyłączone ogrzewanie, bo przecież ono słońce, moje rośliny znowu pierdolca dostaną, nie wiedzą, czy to już wiosna, czy jednak nie…
Kurde no.
Ale spoko roko.
Tydzień i koniec roku. Jak większość ludzkości posiadam w sobie ono uczucie, że nie mam pojęcia gdzie ten rok tak polazł. Znaczy pędził na złamanie karku i może go jednak złamał… ale też, jak mówiłam, wiecie, taka ze mnie radosna dusza, że nie widziała w roku 2021 zbawienia, wprost przeciwnie… no i co? Się sprawdziło, ludzie marudne, podzielone, wściekłe… ech…
Nie myślę o przyszłości.
I tak trudno przetrwać każdy dzień, a święta… ja już po. Znaczy, właściwie, bez uraz, ale co to są święta? Tak naprawdę? Coś, co macie w sobie, na zewnątrz, co budujecie przez lata, czy wyskakuje jak diabeł z pudełka?
Nie wiem…
Ja tam mocno wpływam w nurt komercyjny… ale, że mnie nie stać na wszystko, więc wiecie, problemu nie ma, stres jest, ale w czymś mistrzem być trzeba, więc choć widzę morze z okna i dach mam nad głową, to szczerze wkuta jestem na oną przeszłość. Bo wiele mogła nam wszystkim darować.
A co do reszty…
Spacer mi się marzy, ale w tej wilgoci, to prędzej kurna popłyniem.