„No jakoś tak wyszło…
Niby wiedzieli, że przecież to miało być dzisiaj, niby byli przygotowani i tak dalej, tam gdzieś w Podziemiach wsio było już ustrojone, bo wiadomo, ten cały Spirit OfKristmas miał odjebane na maksa w przyśpieszeniu i jeszcze na dopalaczach… w tym okresie, co do reszty, to wiecie…
Bipolar.
Jak toto się cieszyło, że śniegu napasało, od razu zlecił zakup wszystkich zamrażarek dostępnych na Wyspie i w okolicy, czyli za wodą, ale wiecie, dostępnych od ręki, no i wyzbierał śnieg… ale ten leżący dalej, nie dookoła Domku Wiedźmy. No wiecie… dopiero by mu dała, Spirit nie Spirit, nie ma, może se nosić one rajtuzy i botki z dzwoneczkami, krótkie gatki w serduszka na to i jeszcze kamizelkę w cukrowe laski, na dodatek laskami obrębioną i jeszcze… ta z frontu jakaś większa była i chyba się mu odpruła, czy coś…
Dziwnie dyndała…
No mniejsza, zapakował śnieg, wiedząc dobrze, że co jak co, to jest to towar mocno deficytowy do Podziemi, w najzimniejsze miejsce, gdzie Jaskinia Lodziarniana się mieściła, gdzie byty prześwitujące i płyskująe żyły, z którymi nie wolno było rozmawiać ni ich dotykać, bo wiecie, albo się topiły, albo rozbijały, nie wiadomo co gorsze, mop czy zmiotka i ta cała robota…
Przecież to niebezpieczne.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wieje, nie wieje…
Pada, nie pada.
Ciemno… szaro, wszelako gloomy i mrocznie. Wszystko trochę zaspane, niektórzy obchodzą jakieś rocznice, inni się rodzą, inni umierają i tak dalej. Wiecie, zwyczajnie życie. Tak wielu o tym zapomnia, że wciąż, tak wieleu z nas, o prostu tu żyje… i ma takie problemy jak reszta świata. Zwyczajowe. Te rachunki, głupi szef, niezrozumienie, urodziny sąsiadku, głośne imprezy, dziwni przybysze… rozpadające się domy, wszelako załamanie lekkie rynku nieruchomości, ale… wraz z wzrastającymi problemami pandemicznymi, jakoś tak może to jednak się utrzyma?
Wiecie…
Coś bardziej ludzkiego.
Jeszcze nie nawet połowa grudnia, a w sklepach już właściwie mało świątecznie… jakoś tak jak zwykle, wiecie… niby są julemarkety, ale nie wiem, może i ludzie jakoś tak się w tym odnajdują, ja już chyba nie…
Bo przecież to mamy na co dzień, więc co to za market?
Znajomym pomachać.
A wróć, ja nie mam znajomych. Chociaż, kto to tam wie kto kogo zna? Ale jak się chodzi w oddaleniu i jeszcze na dodatek z zamkniętymi oczami, to wiecie… a może to sprawa pustego portfela? Co to za zabawa takie czarne piątki, czy coś tam, jak człowieka i tak na nie nie stać. Oj pewno, można wziąć kredyt. Ale jaki to ma sens? No bez przesady, jaki to ma sens?
Może… jakiś ma?
Nie wiem, ale w tym roku to wszystko jest jakieś takie…
Wiadomo, rok temu wszyscy się chowali, teraz, niby każą im się chować, ale jednak, ale jednak kurde ile można? No weźcie! Najpierw im mówią, że będzie szczepionka, uodpornienie i po zabawie. A teraz, szczepcie się, ale i tak wszyscy macie przesrane, więc… więc ludzie mają to gdzieś i ogólnie to ujmując… jakoś tak wykazują temperamentne nieposłuszeństwo narodowe.
Czy jak to zwał.
Tak naprawdę, to imprezy są, najwyżej wleci mandacik, wleci wirusik, przecież będzie wolne, ale oczywiście nie dla każdego, bo i święta jakoś tak wypadają w tym roku mocno porąbanie jeśli chodzi o dni tygodnia, więc… no kto miał urlop to ma urlop, a kto nie, to pewno będzie pracował z domu.
Ja nie mam urlopu.
Wróć… nie umiem robić nic.
Próbowałam. Wymarzyłam sobie w deszczowy dzień siedzieć w łóżku i tylko czytać, wytrzymałam do 13tej… potem wzięłam się za większe sprzątanie i zabawy w robienie wieńców. Nie no, jak durna jakaś, przecież i po co mi to w ogóle? Przecież bez tego żyć można, ale jednak…
Jednak…
Jakoś tak ciszej się robi dookoła, wiatr ucichł, fale się uspokoiły. Może i wyrzuciły na świat coś dziwnego, może i ono coś, pod osłoną wszelkiej wietrzności i ciemności, to jakoś tak, no wiecie, trzeba sobie wymyślać jakieś dziwaczne historie, bo świat jest aż nazbyt bolesny, więc… no czemu nie…
Coś wypełzło i zeżre nas wszystkich.
Albo już zeżarło i żyjemy w brzuchu jakiejś tam bestii, która na pewno ma problemy gastryczne. He he he!!!