Pan Tealight i Wietrzne szaleństwo…

„Wiało.

Mocno.

I jeszcze była pełnia!!!

Co jak co, ale to naprawdę dopełniało czary wszelakiej goryczy i wszelakiej upierdliwości… Czara sama twierdziła, że się jej ulewa i ma dość i naprawdę chce żeby w końcu dali jej spokój i przestali nalewać. No bo przecież oni tak w cholerę bez pytania i dopierdalali jej cokolwiek było pod ręką… czy za słone czy za słodkie, z uśmiechem i miodem, z solą i preclami, coś kisielowate, nosz obrzydlistwo, rąbany galat pieruński, ale taki nazbyt podgrzany… i w ogóle…

Ale wiatr…

Nie, to nie było tylko wiatr.

To było Wietrzne Szaleństwo. To był pure madness. Miał się za wszystko i wszystkim się miał, każdą emanacją powietrznej siły, miał w sobie i huragany i wszelkie myśli niepotrzebne, choć może i te potrzebne też… i jeszcze oczywiście te twistery i sztormy i burze i pewno, że pożyczał do wystroju czasem kilka błyskawic i gwiazd i tęczy, ale jednak przede wszystkim był oną niewidocznością unoszącą wszystko… miotającą koszami na śmieci i oczywiście tymi lampkami, które ludzie narozwieszali… oj jak kochał te sznureczki, kabelki, doniczki z ustrojonymi drzewkami…

Kochał…

To był jego świat… no i te morskie potwory.

Z ludźmi w środku…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Antropologia kultury” – … miałam tę książkę skserowaną. Kiedyś to było nie do kupienia, a jakoś tak… no wiecie, muszę ją mieć. To w końcu podstaw, a i jak ino chcecie liznąć tematu, to i tak warto. Niezależnie od wykształcenia.

Zależne od zainteresowania światem i człowiekiem.

A raczej człowiekiem w świecie.

To niewielka pozycja, ale warta tej dłuższej chwili by uświadomoć sobie jak istotne są pojęcia kultury w naszej codzienności… symbolizmu. Dobra książka dla tych, ktorzy zastanawiają się nad studiami w tym kierunku, ale i antropologów czy archeologów, etnologów i socjologów. W rzeczywistości wszystkich tych zafascynowanych symbolizmem, a że jakoś tak symbole w naszym świecie są powszechne, to jednak… no wiecie, lepiej być trochę mądrzejszym, niż…

Zdurnieć do końca.

Czasem warto sięgnąć po coć, co może przywróci nam zdolność samodzielnego myślenia… czasem? Zawsze!!!

Spacerowanie nabrzeżem, skalistym…

Szczególnie tak od Melsted do Saltuny, to szaleństwo. Trzeba patrzeć pod nogi, szczerze. Skały są ostre, mogą zranić, albo oszołomić onymi kształtami, szczególnie gdy wybierzecie ten czas pustki. Ten czas, gdy zwyczajnie nie ma nikogo, gdy jeszcze szaro, a może i w ogóle ona szarość się nie zmieni w nic jaśniejszego…

Może…

Ale idę, bo po pierwsze dawno mnie tu nie było, a po drugiej, po gniazdowaniu można zajrzeć w takie miejsca, gdzie właściwie chodzicie po wodzie… można się zmoczyć, no jak kto chce… albo po prostu połazić. Krok za krokiem, trawa, wszelaka niepewność mokrej ścieżki, błoto… no zwyczajnie szaleństwo.

Ale te skały…

Są niesamowite.

Wyglądają jak ruiny świata, który o nas zapomniał, ale wciąż istnieje. Zwyczajnie przemienili się w jakieś inne byty i po prostu są… ale nie chcą być z nami. Czasem ich widzę, słyszę… czasem…

Tym razem ten wschód slońca, niebieskość skał, bo tutaj one mają nie tylko kształty fascynujące, ale i barwy onych porostów… ale jednak i ona ciemność. Naprawdę, oszałamiały. I to uczucie posiadania świata tylko dla siebie. Stoicie ponad wodą, skały, gdzieś w oddali trawa, kilka karłowatych drzew…

Fale niewielkie…

Wszystko to moje!!!

Jak to jest, że można by tutaj zostać.

Poza zdjęciami i pisaniem nie robić nic więcej… pewno, że bym zmarzła, musiałabym też się ruszać, więc pewno łażenie w kółko byłoby wskazane, ale jednak… to miejsce, te kształty, ona magia, to wszystko powala. Ale trzeba temu pozwolić żyć. Beze mnie. Bez mojej obecności.

Jakoś.

… więc idę dalej… idę do plaż, które są dziwnie nowe, w szczególności ta przy campingu i ona oficjalna przy rzece Kobbe. Jakieś takie bardziej puste, jakby skały zmalały, bo przecież ja nie urosłam, więc to muszą być one. Albo ktoś im pomógł, albo jakoś tak nagle zaczęły odchodzić stąd.

Co się dzieje?

Co?

Czy skały mogą uciekać stąd, bo jakoś tak zbyt wiele się zmieniło? Może tak? Może w rzeczywistości skalne trolle się przebudziły i idą teraz morskim dnem. Może… przecież tak wiele dziwnego i niewyobrażalnego stało się codziennością, więc czemu nie to… ale idziemy dalej… i nagle wychodzi słońce i przez chwilę jest dzień, tak przez pół godziy, by potem znowu pojawiły się chmury, ale już jestem przy rzece, która rozała się tak szeroko, że nie da się jej przejść, nie da się pójść dalej, a raczej da się, ale potrzeba gumowych spodenek, a tych nie mam, więc…

Wrócę do domu.

I tak już nie ma mnie tam od kilku godzin.

Może sama siebie tam szukam? Bo jakoś tutaj siebie nie odnalazłam. Tak właściwie, pewno, natura piękną jest, ale ja… ja już jej nie czuję.

A to boli.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.