„Najpierw to było tylko kołysanie… tylko i wyłącznie kołysanie, a potem, potem to już było po prostu nie tyle dziwne, co zawstydzające!!!
Dla wszystkich.
Poza nią.
Bo przecież ona naprawdę i w szczególności miała ostatnio wszystko kompletnie gdzieś. I to Gdzieś mieściło się głęboko, w świecie poza światami, poza tymi równoległymi, poza onymi wszelako współegzystenciującymi i jeszcze… dalej, w onych równoległych nawet o nim nie słyszeli, choć może w jakichś mitach, może jakichś legendach, snach i proroctwa, no kto to tam wie…
Tyle tego.
Ale właśnie tam miała ono wszystko.
A tego wszystkiego było coraz więcej. Odmówiła pracy, odmówiła zainteresowania, nie żeby Wyspa wciąż nie wzbudziała w niej zachwytów i tak dalej, ale jednak, to już nie było to, była… bezpańska, bezziemska i wcale się z tym dobrze nie czuła, a na dodatek mieli ją sklasyfikować jako jakąś z wariatek, więc…
Czekała.
I w cholerę miała dość onego czekania.
Psuł jej ten czas wszelako ciemny i wietrzny i jeszcze prawie zimowy… i grudzień tuż tuż, nie no, jak to wszystko mogło ją tak poniewierać znowu… ją, która oddała siebie zapomnianym i śniącym… więc tańczyła. Najpierw słuchała onej muzyki, a jak już załapała, to wiecie, tańczyła i tyle…
Bo co miała zrobić?
Nic jej już nie zostało… a nadziei nigdy nie rozumiała.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kubuś Puchatek. Chatka Puchatka” – … to jak Muminiki. Przyjemność. Powroty… te teksty błąkające się po social mediach i tak dalej… ona postać. Miś i Krzyś… i jeszcze, no właśnie, cała historia osnuta wokół nich. Ona prawda, która jest tą, której nie chcecie znać.
Wiecie… bo to Puchatek, coś tak skrajnie niewinnego…
Nazwany w każdym kraju inaczej. A jednak zawsze ten sam, no chyba że zrobią z niego dziewczynkę, bo wiecie… tamten niedźwiedź był żeński, więc, Zoo i tak dalej. To wszystko jakoś psuje ten świat… a może, może można o nim zapomnieć? Może można? Bo przecież warto. Dla tego dziecięcego świata…
Prostoty.
I tych ilustracji.
Z dawnego dzieciństwa.
To wydanie jest piękne. Twarda prawa, ilustracje, słowa, tłumaczenie, wszystko… to świat sprzed Disneya i innych spraw. Sprzed tego całego gnania za sławą i kasą, a może tylko w to chcę wierzyć? Mam prawo… mam prawo do onego dzieciństwa. Oddychania w tych porąbanych czasach.
To światło… kocyk i kubek kakao.
I bezpieczny kąt.
Czasem wypełza słońce i jest dziwnie.
Słońce to w końcu coś bardzo dziwnego, coś niewyraźnego, coś nie do końca, coś… o czym człek zapomniał już właściwie, bo przecież, przecież… wcale za nim tak jakoś nie tęsknił. Wcale a wcale. Wprost przeciwnie, one szare dnie i wczesne wieczory sprawiają, że przynajmniej w moim przypadku, no wiecie, jest mi tak lepiej. Z onym zachmurzeniem, z oną szarością…
Tak, taka jestem i zdaniem większości, jakoś tylko w ten sposób jestem w stanie wytrzymać na Wyspie. No wiecie… ona szarość zgadza się z moją wrodzoną ciemnością i tak dalej, więc… Pamiętam, że gdy szukaliśmy miejsca do życia tutaj od razu wiedzieliśmy gdzie chcemy mieszkać. Inne miejsca, choć braliśmy je pod uwagę, bo przecież, człowiek może się mylić, to jednak zawsze wracało Gudhjem.
Inne miejsca nie były TYM miejscem.
I co usłyszeliśmy od sprzedawcy nieruchomości? Że jak to tak można, jak to kurcze jest najabrdziej dołujące miejsce na Wyspie! Serio? Tak szczerze to znalazłabym inne jak Klemensker czy Nyker, ale wiecie, co komu pasuje… tak naprawdę. Każdy może sobie wybrać co lubi, ale serio…
Gudhjem dołujące?
Bullshit.
A zresztą, jak się wam wydaje, podoba, czy jakkolwiek. Kocham je… w odmianie brata bliźniaka syjamskiego czyli Melsted też.
Wiecie…
Każdy, kto tutaj przyjeżdża, jakoś tak ląduje albo na rowerze, albo tylko na Dueodde i w okolicach. Są tacy, których przygania tutaj coś innego, ale są i tacy, którzy trafili na ono jedyne lato deszczowe, no i wiecie, są do dziś wkurzeni. Znałam ich kiedyś… ubawiły mnie ich komentarze. Wtedy już mieszkaliśmy od kilku lat tutaj, a oni stwierdzili, że i tak się nie znamy i tak dalej…
Lepsze to, niż info na FB, że zmyślam i wcale, ale to wcale nie wiem co tutaj się dzieje – z czym mogłabym żyć, szczerze, czasem nie wiem, szczególnie w polityce, macie Tidende – no i co lepsze, w ogóle tutaj nie mieszkam.
Piękne to.
LOL
Tak czasem się zastanawiam, czy mnie jeszcze to w ogóle interesuje co kto o mnie myśli? Wróć, powiedzmy sobie szczerze, może mnie coś zaboleć, ale szczerze, dawno przestałam rozmawiać z ludźmi… rozmawiam ze sobą. Wiecie, wariaci tak mogą, dla nas to jest normalne. Bardzo i wybitnie… w końcu to gadanie to ino one internety i tak, jak najbardziej można poznać fajnych ludzi, ale w większości to będą tylko lajki, więc… można odpuścić. Można odpuścić i media społeczne i telewizję i radio… i mieć ino książki, ziemię, las, szyszki…
Może spróbujemy znowu z szyszek wyprokurować choinki?
Choinki są ważne.
Szczególnie tutaj… naprawdę. Bo to, choć piękne miejsce, to jednak to okrutny świat jeśli chodzi o ludzi… wiecie, jak w każdym innym miejscu. Jak w każdej innej części świata. Zmęczeni, przerażeni ludzie, Turyścizna mająca w dupie ograniczenia i Covidowe odstępy… bo przecież… czym my jesteśmy, mieszkańcy, zwierzątka w zoologu wyspowym, dostępni 24 na 7…