Pan Tealight i Mały Czerwony…

„Bo ona to zawsze jakoś tak przyciąga do siebie dziwa wszelakie.

Szczególnie teraz, gdy jakoś takoś, no wsio wyszło na jaw… i nawet Pan Tealight był racej zaskoczony. Znaczy, nie, że nie brał tego pod uwagę, ale jednak, no kurcze, czy się spodziewał, zwyczajnie… wiedział, że jeżeli to się stanie, wszystko się zmieni i nic tak naprawdę. Bo to, czego był pewnym, to to, że ich zmieniła, wszystkich w tym miejscu, no i na pewno jakoś tak…

Zostaną z nią.

Cokolwiek.

Kiedykolwiek.

Otóż chodzi, że Wiedźma Wyspy, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane wyrzuciła Wyspie, że ofiarowała jej wyłącznie ból i cierpienie, więc się zwalnia. I to ze skutkiem natychmiastowym… nawet ognisty anioł, który pojawił się na niebie, jak tylko wypowiedziała wszystko trzy razy, nie zrobił na niej wrażenia. Odważnie i nadzwyczaj dorośle pokazała mu język.

Chciała się wypiąć, ale to akurat ten czas w miesiącu, więc wiecie…

Pan Tealight obwiniał Małego Czerwonego.

Dziwnego byta o aparycji zdechłego człekokształtnego w krwi zanurzonego, który przywiązał się do niej w Szwecji i nie dał się odczepić i jakoś tak, zamieszkał z nią i całą jej gromadą i odsuwał ją od nich.

Jakoś tak…

Już się nie spotykali tak często.

Co więcej, jak już Wiedźma Wrona wychodziła na spacer, to stawiała dookoła takie bariery, że jak już, to śledzili ją ino z powietrza… a w tym dobre były wrony, a wrony były tylko jej, więc wiecie… chciał z nią porozmawiać o tym, co się stało, albo chociaż posiedzieć obok i pomilczeć, ale była zajęta podobno. Potem się źle czuła, potem zwyczajnie odmówiła zeznać, a potem…

Nawet Ojebik – mała, ucięta główka…

Nawet ona nie została wpuszczona.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Full Moon i shopping…

No dobra, ino window shopping, bo przecież mi nikt nie płaci za te blogi i tak dalej. Wiecie, jestem najgłupszym z influenserów i tyle. Porażka życiowa, nie oszukujmy się… ale za to, jak zwykle i w Nexoe i Roenne – tia, nie chce mi się literek kopiować, bo moja klawiatura wariuje po takich rzeczach jak przestawianie języka – jest na co popatrzeć. Oczywiście wyłącznie w tak zwanych centrach ogrodniczych…

Tak to się mówi?

Chyba…

No ale, to co tam znalazłam, jest cudowne i przesłodkie i drogie, nie oszukujmy się. Można iść do Tigera, ale wiecie, to może każdy, a ja chcę onej skandynawskości. Jakoś tak. Takiej prostszej, naturalnej i w ogóle.

Ale są i światełka… no i widmo pandemicznych świąt.

Kolejnych.

Wiecie… świat jest koszmarny. Nie ma znaczenia kim jesteście, jeśli nie należycie do elity. Mimo onej wszelakiej równości narzucanej przez ono sławetne prawo, to jakoś tak, zwyczajnie wcale jej nie ma. Są lepsi i lepsiejsi i tak dalej. Są tacy, których stać by oddychać i tacy, którzy się boją, że nagle nie będzie…

Ich.

Człowiek podnosi głowę i nagle widzi, że za oknem zjawiła się ciemność.

Nie ta szara…

Ciemność.

Ona nocna. Która w końcu jest taka, jaką być powinna. Cudowna. I nagle człek zaczyna coś robić i nie zauważa, że już nie ma dnia, ale jest noc. Ona dłuższa, cudowna i miękka… nawet jeżeli jest się pośród onych światełek, a może właśnie przez nie? Może… wiecie, człek zagłębia się w oną cudowność roślinno wystrojną i jakoś tak, jest mu lepiej. Może i chodzi o tlen, może jego brak, a może…

Papugi?

No co, mają je w stolicy.

W sklepie.

Dobra… nie marudzę, albo może i marudzę? Jakoś tak, zwyczajnie nie rozumiem ludzi. Jak szybko zapomnieli, ci z Europy Środkowej, jakto było, gdy nic nie było. I nie pierdolcie mi o tym, że jednak ludzi się wtedy bardziej widziało, bo tak było, ale też i nie było. Zmuszeni do pewnych zachowań tak naprawdę… łatwiej jest nam być sobą, gdy zrozumiemy to, czego nie lubimy. Bez czego możemy żyć.

Tutaj się wydaje, że żyją, tak naprawdę, ludzie, którzy to wiedzą…

A może ci, którzy łkają w kącie, bo jednak odwołano julemarket. Ten wielki, na który tak wielu się szykowało. Bo przecież się szykowali. One markety mniejsze i większe, to taka cudowna wyspowość… której nie ma. Bo wiadomo, paszporty wszelako szczepionkowe, ludzie, nagle ma znowu wrócić strach, a ludzie nie chcą, mają dość… tak bardzo mają dość. Po prostu.

Strach… tak, zapominam o nim w tej ciemności.

I nie myślę, gdy nie wychodzę z domu…

Inne wyjście. Inne życie… przecież to wszystko jest tak bardzo pokręcone, że już mam dość. Naprawdę dość. Ale jest ciemność i światełka i nawet jeżeli nie stać mnie na życie, nawet na ono oddychanie… to jakoś, przynajmniej jest to. Ciemność i światełka, karteczki, tekturki na choince i świeczki…

Świeczki.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.