Pan Tealight i Materia…

„Pojawiła się.

Materia.

Nie, że jakieś kosmiczne coś, ale jednak…

… kurde no, może i wyglądała jak bela jedwabiu, mocno zwinięta na takim, wiecie, jak od papieru taoletowego, ale jednak mocniejszym rolku, ale jednak no bela w barwach nocnego, rozgwieżdżonego nieba podświetlonego stroboskopami, czy jak inaczej te jebiące po gałach światełka zwą… ale nie była tą materią.

Nie była onym tworem i tak dalej, nie…

Nie chcieli do niej podejść, choć jak byk pisało, że przeznaczone dla najmiękciejszych zadków i tak dalej. Było napisane, że naturalne i cudowne, upragnione, wymarzone i jeszcze nigdy się nie czuliście tak swieżo, jak po dotknięciu onej jedwabistośi… chyba? Potem były jakieś szlaczki i nikt nie był pewien języka, a podobno gadali tutaj we wszystkich, więc coś śmierdziało.

I nie…

Tym razem to nie była Wygódka.

No wiecie… szczerze, chodziło o sam wymiar zajebistości onej rolki, a jednak nie mogli, jakoś coś ich powstrzymywało… i tak, to podobno była materia na niebiańskie gacie, nigdy nie pijące, znaczy kompletne abstynenty… i jeszcze absorbujące, nie zaciągające się, pasujące na zadek każdy, nawet jak żeście nage żeżarli trzy pieczenie i piętnaście Marabou w podstawowym, ogromnym wymiarze, lekko strechy… znaczy rozciągliwe i jeszcze w kolorze jaki sobie zamarzyłeś.

Tak.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: cykl „Materia Prima” – … no więc… nie mam pojęcia dlaczego. Dlaczego to jedna z tych serii, bo jest już secunda, więc to więcej niż ino te trzy tomy, może nie to samo, ale jednak już wiem…

Że to kolejny zestaw moich książek bezpieczeństwa.

Książek, które są na one wszelkie momenty, kiedy czuję się źle, nie umiem czasem czytać, wydaje mi się, że znowu zgubiłam gdzieś oną umiejętność… coś, co mnie wciąga, miesza mi pod deklem, co czytam chyba po raz trzeci i odnajduję nowe, wciąż nowe i coś, co po prostu mnie bawi.

Nie tylko zresztą,bo bogactwo językowe mile łechcze moje wszystko.

Gilgoczą mnie w odpowiednich miejscach.

A przecież… tak na pierwszy rzut oka, to wiecie, kiedyś powiedziano by, że to ino książki dla chłopców. Choć wróć, wieki temu czytałam i słyszałam takie teksty… że przecież to dla facetów, gdzie moje różowe, świecące…

Ech… no cóż.

Właśnie załapałam, iż spora część z moich takich książek pochodzi właśnie z Fabryki Słów. Co się ze mną dzieje. Przecież to nie tak, że kocham wsio co wydają i niegdyś ukradli mi tekst. Tak wiem, inne czasy to były, ale jednak… wiem też o pewnych przekrętach, ale… o czym jest ten cykl? O magii, alchemii, człowieczeństwie i okupowanej Polsce, ale trochę innej. Pełnej dziwów, potomków pamiętających Boga. Krwi demonów, przyjaźni… też tej między narodowej. Zabór pruski, zabór carowiczowy… no co, tyle zmian w ZSRR obserwował człowiek… CCCP? Ech, miesza mi się, ale to przeszłosć i gazowe lampy, homunkulusy i Olaf i Samarin i jeszcze te kobiety…

Niesamowite.

Cudowne i genialne postaci.

Wiem, że niegdyś o nich pisałam… ech, trza opanować te hasztagi. LOL

Od dwóch tygodni jest ciemno.

Niby to ona zwyczajna listopadowa szarość, ale jakoś tak, mówimy o słonecznej wyspie. O miejscu, w którym wiecej słońca niż w innych miejscach w tej szerokości geograficznej. Nie ma też wiatru, człek obciął co było, sprzątnął w ogrodzie i zapatrzył się na to wszystko… to wszystko, co tak dziwnie rośnie.

A już te chwasty!

Nosz przejęły donice!!!

Co się dzieje?

Nie wiem… ale wybory jakby co wygrał gliniarz, więc pierun wie co będzie. Kapitan na pewno nie jest z tego zadowolony, znaczy kapitan promu, też był do wyboru, jakby co. Był i komunista, wiecie, ten od braku własności osobistej. Pełna komuna, dzieci kwiaty, ja pierdziele, człowiek, ja to pamiętam.

Skończyło się źle…

Ale, mamy nowego szefa Wyspy i tyle.

Czy to coś zmienia? Pierun wie? Z jednej strony nic, z drugiej, zawsze mnie przeraża, bo wiecie, nowi lubią udowadniać jacy to są potężni i tak dalej, ale… to zawsze jest takie przerażające i w ogóle, więc… chyba czas się bać, tym bardziej, że pomysłowość państw europejskich w wymiarze naganiania ludzi na siebie wzrasta i się kotłuje. powtarzane schematy znane nawet z najprostszych podręczników historii… by udowodnić co? Tak naprawdę? No co?

Ale ta szarość.

Taka dziwna w końcu się staje, gdy nie mija. Gdy nawet zapowiadane słońce jest tylko jakąś poświatą za chmurami, za onym welonem szarości. I nagle wszystko jest szarością… i choć to dziwne, choć to może nie coroczne nawet, to jednak… wiecie co, fajna ta pogoda. Tak pasuje do mojej depresji.

Kolorystycznie też.

No i wiecie, jest to ono przyzwolenie na jakieś lenistwo, nawet jeśli musicie podciąć w ogrodzie to czy tamto, wyrwać, bo u nas dziwnie nawet trawa forever green… może jednak, no jakoś tak to nie przeszkadza. To tak, jakbyśmy się nagle stali się morzem. Jakoś tak… wiecie, mokrość ona, lekko słonawa…

Cudowna.

Chociaż te podtopy, miejsca, w które lepiej się nie wybierać…

Cóż, dziwnie jest.

Ale taka jest ta jesień, jeśli wcześnie liście znikną, odejdą z wiatrami, jeśli nagle wszystko nie będzie kolorowe, barwne wszelako, wiecie, wesołe, szleszczące… gdy nagle zmienia się tylko w błoto i te chwasty, które chyba lubią te 5 stopni nocą… i jeszcze… wiecie, tęsknię za oną jesienią, przewidywalną bardziej tak. Połyskującą, pełną listowia, kasztanów i żołędzi i jeszcze… oczekiwania.

Oczekiwania na zimę.

A teraz…

Co to jest?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.