„O rany, no bo on to miał szczęście do bab. No naprawdę gigantyczne szczęście i oczywiście, że jest to sarkazm, ale jednak, jak inaczej to ująć… facet właściwie normalny, no każdy ma jakieś uchyłki tam… ale poza tym całkiem starodawny i chcący rodziny i tak dalej. No wiecie…
Rodzinny.
Taki, co to umie i guzik przyszyć i gwoździa przybić, i jakoś tak sprawia, że kobieta czuje się kobietą, naprawdę, piękną i bezpieczną… tyko że, ten współczesny świat jakoś tak nawet nie chciał tolerować onych defwiacji… wiecie, czegoś, co kiedyś oznaczano jako normalność, bo normalność jest dobra, jakieś tam wzorce. Wtedy wie się dokładnie od czego uczekać, jak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane, kompletnie do niczego nieprzystosowana…
Kompletnie oddalająca się, nie mówiąc, iż unikająca, raczej spierdalająca od wzorców i ram. Szufladkowania i tego, co tam dama, kobieta, wiedźma winna robić, wiecie, wolność, przed którą większość ucieka, a już na pewno wszyscy się boją, bo przecież o wiele łatwiej jest zwyczajnie być koło tego, co jakoś przewidywalna, a ona taka nie była. Wiecie, napawdę i do końca…
I on też nie.
Tylko, że ona też nie była damą, więc może dlatego tak łatwiej się z nią mu rozmawiało? Może? No wiecie…
… więc rozmawiali ze sobą. Od dawna. Gdziekolwiek wyszła, on mówił, a ona słuchała i naprawdę go rozumiała. Naprawdę, bo sama jakoś była z onych pożółkłych stron, meloników i jeszcze… otwierania drzwi, szlafroka, znaczy się tam płaszcza rzuconego przed nią na błocko, wiecie… nie żeby tego potrzebowała, ale jednak, jakoś tak, zwyczajnie, koronek i diamentów też nie potrzebowała, ale jednak, tych ruchów, skłonów, onych wszelakich małych uprzejmości.
Uznania, że jest słabszą, choć nie była.
Choć czasem…
Potrzebowała.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Do lasu…
Tam, gdzie spory, płaskawy kamień leży… pogrążając się w onej ściółce z każdym rokiem coraz bardziej i bardziej. Gdzie się idzie i z każdymi odwiedzinami człeowiek sobie uświadamia, że ona ścieżka jest znowu miękciejsza i jeszcze bardziej puszysta. Te mchy i liście i igiełki… same iglaki dookoła poza kilkoma tańcatymi brzoami, wciąż żółtymi, wciąż oliścionymi, jakby się buntowały.
Jakby wiedziały, że tak bardzo błyszczą na tle onych prawie niebieskawych od omszenia pni. I to światło, które czasem się trafia, a czasem jest tylko ciemność… i wszelaka szarość. I jeszcze… jeszcze coś więcej. Bo tutaj jest prawdziwa magia. Bardzo prawdziwa. Pierwotna też… mimo tego pola zbyt blisko i drogi, to to wciąż jest tak bardzo… no takie specyficzne miejsce… tak bardzo specyficzne, że poddusza, mocno zniewala… i gdy tylko sobie uświadomisz, że to wszystko jest tutaj, jest naprawdę, jest dla ciebie i na ciebie czeka, wiesz, że jesteś na miejscu.
Zwyczajnie.
Po prostu.
Ale najpierw ta droga, parking, kilka aut, drzewa niektóre wciąż oszałamiające kolorowami, te buki wiedzą jak to robić. Naprawdę wiedzą. I te kilka znajomych iglaków i te liście pod nogami, pod podeszwami, chociaż chciałoby się naprawdę je zdjąć i skarpetki, i zanurzyć palce w nich.
Zimnych i wilgotnych…
Ale jednak prawdziwych.
W końcu coś prawdziwego.
Szyszki tym razem nie robią zbytniego namieszania.
Jakoś tak… ich mniej? Może ktoś przyszedł i je wyzbierał, zaraz, ale jak to, ktoś tutaj jest? Na rowerze… i zbiera, co ta baba robi, czy dzisiaj będzie kolejka do kamienia? A może kurde o czymś nie wiem?
Może?
Albo raczej nie…
… ona przecież skręciła tutaj zaraz, za dwoma pierwszymi liniami drzew i coś tam zbiera. Chyba nie końskie boby? A może jednak… hmmm, kto to wie? Może jednak serio ludzie to robią, przecież to doskonały nawóz. Ino pamiętajcie, trzeba mocno rozwodnić!!! Bardzo mocno bo wam spali roślinki.
Ale warto.
Grzyby super rosną.
A już owcze bobki, rany jakie pieczarki na takiej łączce i skałach. Szczerze, ale są gigantyczne. Mega wielkie!!! Naprawdę kosmiczne. Ale nic to i wszystko zarazem. I jeszcze więcej tego wszystkiego. A już szczególnie jak człek w końcu dorwie się do kamienia, tego, co pachnie chlebem pieczonym. Niesamowitego miejsca, gdzie prosisz i jest ci dane. Gdzie zwyczajnie przychodzisz, gdy już nie ma innego wyjścia, a czasem szybciej. Zwyczajnie szybciej… bo czasem dobrze nie zwlekać.
I oddać się drzewom, skale i onej ściółce…