Pan Tealight i skrzydła, oraz fanatyzm książkowy…

Pan Tealight, wpatrując się bacznie w wystawę Sklepiku z Niepotrzebnymi, przemyśliwał zmianę wystroju. Jednakowoż nie chodziło mu o wnętrze użytkowe, nad którym nigdy nie panował, ale o swoją własną, pajęczą, szaro-czarną sylwetkę. Marzyły mu się… skrzydełka. A te niestety zajmowały niziutką półeczkę, usytuowaną w Zatkanym Kominie.

Ponieważ mieszkaniec Komina zmieniał się często, gęsto i permanentnie niestabilnie… Pan Tealight unikał tej części Sklepiku. Ale skrzydełka go kusiły. Leżały tam, w różnym kształcie i rozmiarze, właściwościach rozmaitych, oraz zawartości puchu odpowiedniej by dobić każdego alergika. A Panu Tealightowi marzyła się anielskość. Choć tak naprawdę do końc nie był pewien, czy już kiedyś nie był aniołem.

Czy była to jakaś cząstka w nim, która pragnęła powrotu do przeszłości, czy też zwyczajnie zwodziła go moda? Nie wiedział. W końcu nie pragnął kłów i nie pociągała go krew… wiedział jednak, że i Ucięta Główka zwana Ojeblikiem, będzie wyglądała ze skrzydełkami niesamowicie!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

PS, czyli o sprawach ważnych: Zawsze wydawało mi się, że czytanie jest ponad wszelkimi wyznaniami, podziałami, rasowymi widzimisię itp. itd… A jednak.

Coraz częściej spotykam się z tekstem: to czytasz, ale po co? Czy czytałąś to, przecież to modne, tyle czytasz, więc powinnaś TO znać. Widać permanentny ze mnie mutant, troglodyta i dinozaur mamuci. Czytam TO, co lubię. Jestem w stanie przeczytać książkę, która mi nie podchodzi – na trybie szybkiego czytania. Za przeproszeniem bez orgazmu. I jestem się w stanie zapomnieć, jeżeli Autor mnie urzeknie, porwie, doprowadzi słowami do rozkoszy, cudzołożę tak ewidentnie z kilkoma wypróbowanymi… Pogodziłam się – choć może tylko tak sobie tłumaczę – z faktem, że nie przeczytam wszystkiego.

Nie da się. I tyle.

Ale fanatyzmu w literaturze nie znoszę – podziału na mądrzejszych, bo czytają to co modne i całej reszty.

Książek jest tyle, że każdy znajdzie coś dla siebie. I sorry, ale nie potępiam tych, którzy dajmy na to kochają wyłącznie romanse. Bo w tym całe piękno. W różnorodności. Tym gigantycznym bukiecie z ludzi, w którym tak naprawdę nie można znaleźć dwóch takich samych kwiatów. Zgadzam się na lekko pikantną sprzeczkę dotyczącą moje ulubione – twoje ulubione, ale wyższość jednej literatury nad drugą?

Po co?

Książki są po to, by dzięki nim czuć się lepiej. Po to, by zdobyć mądrość, poznanie… ale nie po to, by dzielić. Ty masz więcej, więc jesteś lepszy? A co z tego zrozumiałeś? Co wyniosłeś? Co dała Ci przeczytana książka? Co z tego, że na okładce namiętnie roznegliżowana para idzie prawie na całość? Jeżeli dla Ciebie była to chwila spełnienia marzenia, które w tym codziennym świecie dziwnie rzeczywistym jest niemożliwe – było to cudem! Cholernym cudem i nie ma znaczenia, że książka należy do bardziej czy mniej znanych…

Tak naprawdę… czytanie ma znaczenie. Kochanie książek ma znaczenie. Inność, odmienność, różnorodność… ma znaczenie. Stan posiadania, ilość tomów i ich rodzaj – jest gównianie nieistotny!!!

Czytajcie co chcecie. To, co Wam „podchodzi i pasuje”. Nie słuchajcie innych. Bo związek z książką jest osobisty, intymny i prywatny. Rozmawiajcie, ale nie pozwólcie sobie wmówić, że to, iż kochacie TYLKO fantasy jest złe.

Bo życie jest cholernie krótkie – książki je przedłużają!!! Niezależnie z którego działu pochodzą 🙂

PSS. W odpowiedzi, dlaczego jestem Kobaltową Wroną… to takie proste. Jedno z moich imion to Morrighan, Mori, siostry Wrony, trzy – znowu trzy? Many – dusze… wszystko się układa w koszmarną całość.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz