„O Matko Wyspo!!!
Nosz z niej to była taka dziunia, że zwyczajnie nie dawało się jej strzymać. Nie, nawet schowanym w podziemiach i dudlącym podejrzane napitki… a Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nie miała sporego spustu. Wprost przeciwnie, kompletnie nie umiała pić, nawet jeśli ktoś jej wmówił już, że to naleweczka uzdrawiająca, a ją właśnie łamało tu i tam…
No i piła…
Piła dużo, ale chyba z sikaniem wsio się z niej wylewało, więc jakoś tak i tak na nią wpadła, wiecie, między Wygódką i Białym Domostwem, na schodach, które nagle stały się dziwnie długie, szare i strome… i całkowicie bezporęczowe i śliskie i jeszcze, jeszcze kompletnie nie do przejścia… ona tam stała… a na wpół ślepa Wiedźma Wrona nie zdążyła uciec. No myślała, że to wiecie, jakieś załamanie światła, czy coś… wiecie, czasem, czy raczej częściej niż czasem, po prostu, zwyczajnie widziała więcej niż inni. A czasem i mniej, a czasem…
Widzicie, to wszystkoe było takie ostatnio dziwne, a jeszcze ona…
Nie, to już było za wiele, więc zaczęła śpiewać.
No tak… Pannica sprawiła, że Wiedźma Wrona Pożarta zaczęła śpiewać bez swoich nieodłącznych słuchawek New York, łącznie z choreografią… i wiecie co? Nie spadła z tych schodów, ale nim doszła do góry, do drzwi, które nagle ciężko się otwierały, i ta klamka była taka nazbyt gorąca… nagle…
I jeszcze…
Oczywiście, że to wsio była wina tej gówniary długonogiej w kusej spódniczce, żującej gumę, czy inne ustrojstwo, która twierdziła, że jest wiedźmą… w tych szpilkach na pewno naście centymetrowych.
Zwariowała?
Która z nich?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Jedzonko!!! Ha, udało mi się dzięki pomocy, dosadnej i finansowej, czyli sponsoring jak nic… Cudownej Dobrej Duszy <3 zdobyć z powrotem „Materię Primę” i ostatniego Butchera.
Po prostu: dziękuję stasznie!
Ciemność… szalona ciemność nadchodzi.
Czyli wiadomo, coraz zimniej, coraz bardziej inaczej. Znaczy, wiadomo, zima idzie. Cudowny czas, chociaż, ech, nie bądźmy aż tak bardzo oblani nadzieją, że będzie zima… pewno nie będzie, ale jednak, kurde no, może jednak będzie jakiś śnieg? Zawsze jest w okolicach listopada ona niepewność… czy będzie zima, czy tylko deszcze, czy jednak coś się zimowego zakręci, śniegi i wiatry, ona prawdziwa zimowość z mrozem, wiecie, oną srebrzystością na trawach, pierwsze zamarznięte kałuże… no będzie to, co będzie, chociaż… możeby tak odtańczyć jakiś…
Pląs śniegów?
No wiecie, na wszelki wypadek.
Bo czemu nie… świat potrzebuje zimy ku odpoczynkowi wszelkiego jestestwa. Wszelkiego jestestwa i jeszcze czegoś więcej. By pobudzić wyobraźnię, uciszaną przez wielkie czy mniejsze słoneczności, ciepło, ktore goni ku działaniu, nie pozwala jakoś tak się rozmarzyć i pójść… głebiej…
Świat zapomniał, że potrzebuje zimy.
Już dawno temu.
Strasznie smutne jest takie egzystowanie bez zimy. Bez onej bieli i jeszcze więcej. Bez tej całej cudownej samotności, zapatrzenia się w siebie samego, ale tak inaczej. Tak jakoś mocniej, prawdziwej.
Po prostu.
Zima na Wyspie…
Ech, moja pierwsza zima tutaj była czymś niesamowitym. Pierwszym spotkaniem ze snestormem i jeszcze… ciszą. Całą masą śniegu, co to się tutaj trafia raz na wiele lat. Jakieś 10, z moich wyliczeń tak wychodzi, że jakoś się trafia w takim odstępie jakaś zima, a w czasach, latach w onym pomiędzy…
Wiecie…
Czasem trochę śniegu, czasem wiatr… wróć, zawsze był wiatr.
Tak, wiatr to pewnego rodzaju nieodłączność w tym miejscu. A raczej, jak nie wieje, to człek się dziwnie zaczyna czuć. Naprawdę. Trochę to pokręcone. A może po prostu po pewnym czasie mieszkania tutaj człek nabiera dziwnych nawyków? A może jak się tu rodzi nawet tego nie zauważa… może dlatego niektórzy stąd nie wyjeżdżają? Wiecie, przecież nie było chyba badań w tym kierunku?
A może?
Może wartałoby przebadać rdzennych i tych bardzo rdzennych mieszkańców? Nie tych burżujów, co to się tu sprowadzili i wiecie, nagle chcą zmieniać wszystko i niczego nie rozumieją i jeszcze…
Wszystko im się mało podoba…
A potem znikają.