Pan Tealight i Zaćmienie…

„Nadeszło nagle.

Znikąd.

Z onego mitycznego miejsca, w które tak niewielu wierzyło, a jeszcze mniej wiedziało, które sprawiało i nastawało, z miejsca, gdzie się wydarzało i mieszało. Z czegoś bardziej niż numerycznego pomiaru wszechziemi… z czegoś zapomnianego, a niegodyś codziennego dla ludzi, którzy może i mieli inne zabawki, ale wciąż jednak byli tylko i wyłącznie onymi… no ludźmi…

… więc stamtąd, miejsca onego, wielce i wszelako bogatego, ale też skrywającego wszystkie tajemnice, wszystkie sekrety, przepisy na mikstury, które sprawiały, że można było nie tylko sięgnąć gwiazd, ale stać się jedną z nich… nie żeby akurat było po co, bo co jak co, ale gwiazdy ostatnio skarżyły się na bardzo nudne i przewidywalne życie. Co gorsza, ono życie po życiu też było dla nich cholernie czarne…

Wiecie, w dupie były.

Znaczy, niby w dziurze, ale, kto by tam dociekał…

No więc właśne stamtąd, a może i nie, w końcu kto mógł tak wiedzieć naprawdę w tych czasach oczeń niepewnych i bardzo i wszelako nie haraszojich, wielce sumasaszlinowych. No sami wiecie jak to jest, codzienność już nią nie jest… słońce wstaje, a może nie, słońce zachodzi, a może nie.

Wiadomo.

Po prostu…

No ale, co jak co one wiedziały… Gwiazdy… wiedziały o Zaćmieniu wszystko, tylko, jakoś tak nikt ich nie pytał.

Nikt.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Sługa krwi” – … kolejna trylogia. I, no chyba trzeba to powiedzieć, jeden z moich ulubionych pisarzy. Polskich autorów. Współczesnych. Fantasta, ale też niesamowity opowiadacz…

Czyli „Materia Secunda” od Przechrzty.

„Materia Prima”, trylogia sprzed kilku lat mnie oszołomiła. Męska, ale ze wspaniałaymi kobiecymi postaciami. Twarda, ale ludzka, dziwnie rodzinna, niesamowicie miejscami komiczna, z jajcem, pełna wspaniałych scen walki, ale nienazbytnich… więc oczywiście, że rzuciłam się na pierwszy tom nowej, kontynuacji oczywistej poprzednich tomów… opowieści o właściwie dwóch mężczyznach, ale tym razem nie dwóch, czy też trzech światach, raczej… no właśnie…

Oto znany nam bohater, Polak, alchemik, mag, wszelaki mistrz sztuk umysłowych i innych, czyli Olaf Rudnicki. Ten, dzięki któremu zawarto układ z onym światem przepełnionym Przeklętymi, Szepczącymi, wszelakimi istotami, pośród których on odnalazł… rodzinę, przyjaciół… tylko że teraz. Teraz jest sam. W zamian za ochronę jego świata przeniesiony zostaje w inny, tchnący lekko egzotyką Japonii i Chin. Może teraz nazbyt modną, ale wiecie, co się komu… na szczęście autorowi udaje się zachować fascynującą proporcję pomiędzy Olafem, a drugim z bohaterów, czyli Rosjaninem. Jego… bratem. Balansując na granicach właściwie trzech światów Przechrzta prowadzi swoją opowieść pełną tajemnic, zwrotów akcji, inności… pełną wpadek, zarumienionych policzków, zdrad, strzał wymierzonych w pierś i tęsknoty…

Bo Olaf pragnie tylko wrócić do domu, ale na razie niczym mityczny wykonawca spraw dwunastu musi zachować ostrożność i cierpliwość. Właściwie nie wiadomo na co zwracać bardziej uwagę… trucizna czy potwory? Nowe moce, nauki, sztuki, czy też… przyjaźnie, może i miłości…

Intrygująca.

Podróż…

Tak naprawdę to były ciężkie miesiące. Nie wiem dlaczego, ale tak wyszło i tyle. Ciągły napad Turyścizny, ciągłe tłumy, ciągłe coś… po prostu, zbyt wiele ludzi. Ale w końcu jakoś wszystko trochę ucichło, znowu wybudziło się w październiku… wiadomo, jak zwykle. Jak co roku. I tyle…

Ale to, co było przede mną, to wyprawa do Szwecji, wiecie, kilka razy w roku człek musi opuścić Wyspę, żeby… nie wiem, poczuć się Turyścizną, tudzież nacieszyć oko onym zbytkiem, o którym wszyscy mówią. Wiecie, kilka rodzajów mleka czy kalafiorów. A nie ino Sydafrica… jakieś inności, coś, co normalne dla reszty świata, dla nas wszelaka nowość, zaskoczenie…

To oni to mają?

Ale jak to?

… więc nauczyliśmy się wyjeżdżać. Poza tym, nie oszukujmy się, tam zwyczajnie jest taniej. Zwyczajnie. Na tamto człowieka stać, przy tańszym bilecie na prom, wytrzymaniu telepania jeśli się stało, przytrafiło… wiadomo, jeśli chce się taniej, to nie wiecie jaka będzie pogoda, ryzykujecie…

Ale ruszacie.

Tak, to jest straszne.

Bardzo…

Ale… okay, pakujesz gacie na zapas, na wszelki wypadek, w termosie herbata, w butelkach woda, bo jakoś tak ten plastik, nie… a jeśli macie samochód, to wiadomo, pakujece flaszki z wodą do auta i nie ma problemu… i już… paszporty, maseczki, wszelkie te rzeczy na wszelki wyapdek chociaż… przecież tam nigdy nie było aż tak, wiecie, strasznie, epidemicznie… przerażająco.

No dobra, więc najpierw wstać, umyć się, spakować, auto, prom, płynięcie, potem znowu jechanie i chodzenie, chodzenie i jechanie…

Tyle tego.

Ten świat oszałamia. Oną innością, bogactwem rzeczy wszelakich, kształtów innych, jakiegoś tego morza, które niby to samo, ale jednak jakoś takie inne. I jeszcze ta parki i lesistości wszelakie i jeszcze…

No dobra, padało.

Naprawdę.

Nie oszukujmy się, ale to trochę zepsuło ten cały wyjazd, bo do lasu nie dało się już pójść, zresztą, jakoś tak szybko wszystko zleciało. I tak, byliśmy w IKEA i znowu zapomnieliśmy wziąć soku w ICA… i tyle z tej naszej rozrywki. A czekajcie, jeszcze ciastko było, znaczy… nie dla mnie, wiadomo, prochy na rzyganie muszą być, ale jednak… ciastko na potem czemu nie.

Zamrożę sę.

A co!!!

Na szczęście nie bujało.

Jeśli chodzi o wszystko, to wszelaka świateczność w miastach i miasteczkach raczej nikła, więc wiecie. Ale za to mają jedzenie, które jakoś lepiej wchodzi i warzywka i owocki. Nosz ziemia obiecana, ale… to wszystko mija zawsze tak szybko, nawet jeśli coś się dzieje, wciąż szybko… czy za szybko? Nie wiem… powrót na szczęście, no wiecie, płaskie morze, bujnęło ino raz, więc znowu jechanie, pływanie, jechanie…

I dom.

A potem kolejny dom składania tego wszystkiego. LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.