„Wiatr go przywiał.
Chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, wiecie, tak jakoś coś mu się przykleiło i po prostu, no nie chciało się odczepić, aż w końcu… tutaj, w tym miejscu odpadło, nie swędziało więcej, więc sprawa z głowy.
Wiecie…
Znaczy wiatrowi, czy też wiatrom, tak szczerze, to czasem się czuje, że jeden jest na górze, drugi dołem pomyka, ale częściej nie wiadomo czy to jeden tkający materię wszelakości, łańcuchy i warkocze czasu, czy też wiele z nich łączących się i dzielących według ino sobie znanych planów tudzież, może i jakichś pomysłowości… albo też czegoś jeszcze innego… systematycznie powtarzanego od początków świata?
Może.
Ale tak, czy inaczej… Poplątaniec wylądował na Wyspie i od razu ruszył w drogę, bo wiecie, oni z tego rodzaju, to jak rekiny, jak nie łażą, to zasypiają i zanikają, a przecież on był młody i świeży i miał wizje i pomysły i jeszcze… pragnienia, więc od razu zaczął biegać dookoła Wyspy w tych swoich gaciach obcisłych i kamizelce podobnie ujawniającej każde zakrzywienie czy wypukłość…
Czy coś.
No co?
Było widać!!!
No i te jego stukające dziwnie buty, rany mołzesy, jak to tak można być tak cichym i głośnym jednocześnie? Bo przecież biegał w rytmy najszybszych z witrów, więc dźwiek ino efektem był tego tam, jak mu tam… Dopplera?
Też podobno tutaj mieszkał…
Choć nie żył? Ten Christian Andres…
Dziwy panie… dziwy.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wiatr i campery…
No dobra, najpierw one, do 3,5 tony.
Otóż, pewno, to wszystko nagle stało się jakoś tak bardziej popularne. Kont na YouTube o vanliferach cała masa. Jedni w autobusach, inni mniejszych vanach, jeszcze inni w karetkach sprzed wieku, wiecie, co kto umie wyremontoać, zrobić z tego w środku prawie dom, niektórzy mają i łazienki…
Ale…
No właśnie, chcą się w tym przespać, chcą… mieć najlepszy widok, więc parkują zaraz nad brzegiem morza i walcz teraz człowieku o samotność, swobodę i tak dalej, o chwilę ciszy i spokoju. Głośni i śmierdzący, serio, nie wiem jak to jest, ale właśnie to czuję… inaczej jest na campingu, gdzie, wiadomo, wsio podłączone gdzie ma być, woda jest, kibelek, prysznic, można namiot dostawić, widoki zejście do plaży też jest…
… więc czemu pod Hammershusem wolą sterczeć.
No czemu?
I to jeszcze są cholernie agresywni… znaczy Turyścizna, nie że same maszyny. Chociaż, kto je wie… serio, to wszystko oczywiście zamyka się w onym: nobody cares. Bo przecież to nie ich miejscówka na zawsze, nie ich świat, to tylko chwila, a dla nas rozpierodlone życia, kolejne próby… leki, kolejne…
Zwątpienia.
Bo ludzie, którzy pojawili się tutaj naście lat temu, dla onej zieloności, artyzmu i spokojności wszelakiej… teraz padają albo uciekają, jeśli mogą… bo można kochać tę Wyspę i jej nienawidzieć.
Można.
A wiatr…
… no tak, trzy dni, prawie cztery wyjęte właściwie z życiorysu.
Naprawdę.
Ten pierun był tak długi i tak mentalny, a jednak nie pozrywał wszystkich liści, na szczęście, może jednak będą jakieś zdjęcia, może jednak się uda? Może… no wiecie, przecież kurcze już tak dawno onej barwnej jesieni nie było, bo wciąż wiatry i wiatry i liście znikające… już nawet wysnułam teorię o pożeraczu onych cudowności. Wiecie, liściowych cudowności… pięknusich.
Ale ten wiatr…
… tym razem przyniósł tylko strach, wszelakie obawy i dziwne tkliwienia gdzieś tak w środku, gdzieś w onych głębiach siebie, o których istnieniu nawet się nie myślało. A może starało się o nich zapomnieć?
Nie wiem.
Nie pamiętam.
Wiem, że to był koszmar. Nawet leki nie pomagały, a to już oznacza rekordowy zjeb wietrzny. Ale wiecie, wyspa, co nie? I to jeszcze byliśmy po zawietrznej, na dodatek ona popełniowa dziwność w atmosferze, a jednak… można się było przejechać na dynie na marken. Kurde, ale mają czadowe cudowności tam. Seler i inne takie zamrożone na zimę. Ale sałatkę zrobi się, mam nadzieję, wcześniej.
… wsio się zobaczy.
Wiatr ucichł i jakby coś z człowieka opadło…
Lżej.