Pan Tealight i Sekwoja…

„Rosła na brzegu wszelakiej parkowatości… dziwnie spoglądając na drzewa, których tutaj kiedyś nie było, na oną rzeczkę, strumyczek leśny właściwie, taki, który to sie pojawiał i jeszcze potem znikał i znowu pojawiał… i na one grzyby nagle się pojawiające, i jeszcze te trawy dziwne…

I drogę.

I ścieżkę…

I dziwne, poruszające się gule pod omszeniami, pod iglakami wysokimi, prostymi, ino górą zielonymi… kryjące w sobie byty, o których wielo wolało nie rozmawiać, inni znowu udawali, że nic o nich nie wiedzą, jednocześnie dokarmiając je i podsyłając prezenty na wszelakie święta, które wyznaczał ich kalendarz i innych kalendarz… wiecie, lepiej się zabezpieczyć ze wszystkich stron.

Naprawdę…

A Sekwoja tylko rosła, obserwowała i uczyła się… od lat.

Uczyła się i ich i innych i ludzi i przejściowych i tych, którzy czasem spływali z nieba i tych, którzy czasem wyłazili spod ziemi i jeszcze tego, jak mówili, jak się poruszali, jak się też bawili… czasem nie do końca dla niej zrozumiale, ale traktowali ją zawsze z jakimś takim dziwnym szacunkiem więc…

No dobrze, może to niemowlę to było aż nadto i wrzaskliwe było, ale jednak ziemia wapienna się zrobiła i jakaś taka… nasycona, więc nie narzekała. Po prostu dziękowała, wiedząc, że wszystko nagle może się zmienić. Nawet Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane

Ta, Która Teraz Nosi Nicość.

Która karmi Nienazwanych i Śniącym śpiewa kołysanki…

Zapomniana przez Wyspę.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Ale za mostkiem… magia.

Taka dziwnie znajoma. I choć kilka powalonych drzew zmieniło krajobraz, to jednak to odbicie w wodzie, ta lustrzaność, to wszystko wygląda tak bardzo niesamowicie. Nie tylko pięknie, jakby to było zwyczajnie logiczne, ale naprawdę łamiące głos i odbierające oddech. Naprawdę.

Ta cała odblaskowość sprawia, że nagle człek zapomina gdzie góra i dół, tudzież jakoś zwyczajnie decyduje się, że może tak będzie mu lepiej? Może jednak taka odmiana, woda w góze, niebo w dole, jako ona ziemia… nie no, po prostu chociaż raz, po raz pierwszy może jednak, więc kładziesz się na ziemi, na mchu lekko wilgotnym, tu po prawej kamień znowu, po lewej jakieś dziwne, cuchnące trupem grzyby… może w rzeczywistości ona miejscówka nie jest taka idealna…

Może…

No cóż, można się przesunąć, ale tam inne grzyby, więc czy w ogóle ma to jakieś znaczenie, może by tak wskoczyć w oną toń, dziwnie się niemącącą podmuchami wiatru, dziwnie oszołomioną, jakby wszystko się zatrzymało by udowodnić wątpiącym, że jednak potrafią być… perfekcyjnymi złudzeniami…

A jak wpadniecie w wodę, oto w końcu ten prawdziwy świat.

Może nawet nazwać go można niebem?

Ścieżka nie jest długa, ale dobrze patrzeć pod nogi.

Można z niej zboczyć i poczuć się naprawdę jednością z lasem, szczególnie, jak wiecie, siku czy coś… albo kanapka, chociaż nie, kanapkę to lepiej na tym kamieniu, nad wodą, by podzielić się z duchami.

Z onymi wodnymi bytami, które może tym razem zostawią nas w spokoju, bo przecież, bo przecież przed nami kolejny mostek. I nie wiemy czy będzie bardziej czy mniej spróchniały, czy w ogóle będzie, może już zniknął, a może tylko poziom wody ją zakrył? Nie wiesz tego, więc się skradasz ku niej, przechodząc obok ukrytej ścieżki, kolejnego bajorka, onej lesistości nagle innej…

I w końcu jest to zarośnięte skrzypem miejsce.

Ono prawie uroczysko z pląśnięciami i wszelakimi pluskami.

Z dziwnym trelem gdzieś tam nagle do ciebie dochodzącym, gdy szczęśliwie mniej lub bardziej dotarłeś człowieku w końcu do połowy mostu. Obślinionego przez potwory, których romantyczne wariacje na pewno tu odchodzą… yyy, kiepsko to zabrzmiało, naprawdę, ale co tam.

Licentia poetica!

No co… poszlaejmy.

I te mchy, poduszeczki małe… i nagle, pośrodku oej wodnistości, bagnistości, zieloności i niebiańskich odblasków, jakoś tak na chwilę człek przestaje się bać tej całej przestrzeni, mostów, zegarów, wody, upadku, tonięcia, niebycia, przyszłych i przeszłych problemów, niepewności jutra… i nagle, zwyczajnie tak jakoś… odpływa się… choć i wciąż stoi na moście, ot jedna , wąska linia drewna, trochę oparcia, które wilgotno wbija się pod paznokcie. Która…

Jest, a potem…

Budzisz się po drugiej stronie i nie pamiętasz co się stało.

Potem, w domu już znajdziesz zielony skrzyp pod skarpetką, ale jak tam się dostał… w jaki sposób? Nie wiesz…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.