Pan Tealight i Mutancik…

„No wiecie, był kim był…

Znaczy jest właściwie, wciąż… bo przecież któż z nas nie jest zmutowany? Któż z nas jest onym sterylnym układem genów… i czy w ogóle takowy istnieje? No wiecie, dziwny palec, oczy w nie takich kolorach i tym podobne, włosy, brak włosów, kształt nosa, oka, wszelakiej żuchwy…

Zresztą, co to znacy sterylny, może tylko nieznany?

One wszelkie odchylenia oznaczają li ino, iż ktoś kiedyś stworzył, wydumał sobie oną normę jakowąś, więc, może i czas normę zmienić? Bo czemu nie? A może jednak, zwyczajnie zaakceptować i normę i odstępstwa od niej? Magiczne, inne, ubarwiające codzienność wszelaką…

No bo inność…

Czym jest naprawdę inność?

Czy tylko kolorem skóry w świecie jednokolorowych, że jeden ma ciapki, inny znowu kropki, czy coś w ten deseń… albo jednak, na przykład woli ubierać czarne ciuchy w mieście pełnym biało odzianych…

Albo jest Wiedźmą Wroną Pożartą Przez Książki Pomordowane… i jakoś tak, zwyczajnie, kmpletnie nie pojmuje tego świata? Może to też przejaw mutacji, ino że jakiejś takiej, no wewnętrznej?

Może…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Niespokojni zmarli” – … jak na razie… chyba przedostatni tom serii? Dokładnie piąty, nie licząc oczywiście opowiadań… czy jak to jest? Nie, czekajcie, kurcze, człek się pogubił. No ale, najważniejsze, iż jest to tom, w którym nasz bohater coś czuje…

Wiecie, w rytmie serduszka i czaczy.

Jednak przede wszystkim jest w nim nad podziw mokro, aż człek musiał wygooglać te tereny. Ja nie mogę!!! Co za część świata, w której wilgoć nie jest tylko momentem, ale stałą… oto oczywiście opowieść o zwłokach. I to takich, na których ta część świata czekała. Ale wynik sekcji może zaskoczyć wszystkich, tylko że nasz bohater jakoś nie może do niej , czy raczej na jej miejsce, dotrzeć…

A poza tym, tutaj kryje się jeszcze inna tajemnica, związana z rodziną, która wydaje się być aż nazbyt pokręcona oraz… inne tajemnice, przez które zbyt wiele łez przelano, więc… jak zwykle mamy powieść głęboką, mocną i szokującą, a już zakończenie, powolne rozwiązywanie, a potem…

Szok…

I ciąg dalszy, bo ta część to początek… innego końca.

Uwielbiam tego autora.

Idziemy dalej… liściami merdając.

Nie ma ich jeszcze wiele, ale jednak są, choć zaraz, nie będzie ich. Za chwilę, gdy przejdziemy w iglastości, obok sekwoi, która tak bardzo urosła od czasu… przez te wszystkie lata.

Tak bardzo.

Bardzo bardzo, że aż oszałamia…

I te iglaki, ta droga, po której można iść i iść i wydaje się przejść świat dookoła, nagle się zapomina, że to wyspa, że jednak jeszcze gdzieś morze i tak dalej, to wszystko, co jest tak mocno znajome, ale jednak… jednak droga, brzozy i świerki, purchawki i grzyby wszelako nieznane, albo wiecie, znajome ino raz. Niby nic nie tracisz, twój wybór, chcesz to wciągasz, nie chcesz, to się douczasz i tyle.

Krok za krokiem, znowu las, jeszcze inny, jeszcze bardziej gęsty, mocniejszy, trochę starszy, iglasty prawie tylko… dołem właściwie pusta ino umszone pniaki i drzewa powalone, dwa muchomory, też wywrócone… dlaczego ktoś to zrobił… ale przynajmniej były… choć, może uda się jeszcze je znaleźć, bo przecież tutaj one wcale nie są takie częste. W znaczeniu w ich sezonie…

Trawa wciąż zielona, mchy i porosty…

I wilgotność w powietrzu, nagle inna…

Byłam na nią przygotowana, bo przecież wiem, gdzie idę, ale jednak, jakoś mnie zaskoczyła. Mocno… a może zapatrzyłam się nazbyt na one porosty wyglądające jak Hatifnatty? Nie wiem…

Może wszystko razem?

W końcu z jednej strony wiesz gdzie idziesz i mniej więcej wiesz czego się spodziewać, ale jednak, no właśnie, ono ALE JEDNAK… w rzeczywistości tutaj wszystko może się zmienić ot tak, nagle, z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Bez twojego udziału, a może jednak… efekt motyla?

Może…

Nie wiem.

Jednak dotarliśmy do jeziora… nie, to na zdjęciu poniżej to morze… do jeziora, które uwielbiam odwiedzać, kocham srać po nogach gdy decyduję się przejść przez ten mostek na oną niby wysepkę, niby drugą stronę, spoglądać na powalone drzewa tworzące niesamowite odbicia i jeszcze…

Ta skała…

Biała taka…

Ale mostek. Kurna fakt, no nie dość, że mokry i obślizgły, czego człek się mógł spodziewać, to jednak przede wszystkim jakoś tak zbutwiał od ostatniego czasu. I to mocno zbutwiał. Jak już kawałki odpadają jak się po nim idzie, to wiecie, ona toń, możliwe, że całkiem niegłęboka i tak dalej, ale jednak dziwnie pełna wszelakich odnóży… no mówiłam, że wyobraźnia działa…

Przeraża.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.